Ale jeszcze trochę zostało.
Układam się, przekładam, przewartościowuję. W takich momentach życia jak ten, wyrzucam. Najpierw sentymenty, a potem wszystkie te drobiazgi, w których przeszłość spotyka się z teraźniejszością. Oczyszczam przestrzeń, robię miejsce na Nowe.
 |
Na stos! |
Pierwsze solidne huknięcie. Do kosza pofrunęły wszystkie rozciapciane i podejrzane błyszczki. Jestem też lżejsza o jakiś taki rozświetlający glut do ciała.
 |
Bogaty wachlarz staroci. |
Aha, i o próbkę pomadki.
Większość to oczywiście Avon (było, minęło), ale znalazło się miejsce dla Faberlica i H&M. Och, ten różowy hamikowy lipgloss dostarczał mi wiele radości. Zużyłam prawie cały. Podobnie było z błyszczykiem Essence - to ten z truskaweczką na opakowaniu. Dostałam go w prezencie od pewnej ślicznej Niemki (seriously, robiła mi gorsze kompleksy niż moja wyobraźnia). Wstyd przyznać, rzuciłam w kąt. Nieco później odkryłam skarby Natury. Jakiż banan wykwitł na mym licu, gdy odgrzebałam truskaweczkę z szuflady i dostrzegłam nieco sfatygowane, ale nadal rozpoznawalne logo.
 |
A teraz spocznij i odmaszeruj. |
Dwie wykończone panie.
Czarna pomadka, oczywiście z Avonu, miała, o ile dobrze pamiętam, jakiegoś szampana w nazwie. Tak, na pewno pamiętam dobrze, bo to pierwsza moja pomadka ever. Lubiłam jej konsystencję, połysk i smukłe opakowanie. Raz zgubiłam. Smutek wielki. Na szczęście nie trwał długo, bo potem odnalazłam wśród liści.
Biała to pomadka ochronna (Avon, Tinted Lip Care, odcień Pink) z tandetnym różowym połyskiem. Lubię. Teraz mam taką złotą. Bronze się zwie. Nie kładę jej solo, wolę rozświetlać środek ust, gdy inne pomadziwo robi mi za bazę.
 |
Ciastko, karmel, czekolada. |
Lubiłam te podkłady z Faberlica, ale to było dawno temu i nie wiem, czy dziś miałabym dla nich miejsce w swoim sercu (i szafce). Soraya jest spalona. Dosłownie.
 |
Jestem blada. Tego jeszcze o mnie nie wiedziałyście. |
 |
Ehe... |
Nie moja bajka. Chociaż jakoś to rozcierałam... (Tak ci się wydaje, Słomiaku?). Kupiłam, bo inne mazidło nagle wyzionęło ducha, a w pobliżu nie mieli nic lepszego. Zużyłam całkiem sporo, ale gdy przybyło kasy, zaopatrzyłam się w Healthy Mixa i przeszłość pogrążyła się w ciemnościach.
 |
Nein! |
Pamiętacie, jak paatal miał manię rozdawania w gratisie pudrów CCUK? Nie przebolałam zapachu. Chciałam poużywać swojego egzemplarza jako bronzera, ale szybko mi przeszło. Wypatroszyłam wkład i zrobiłam sobie lusterko.
Do tego korektora (Avon, Color Trend, Perfect and Hide Concealer, Light) też już więcej nie zajrzę. Za ciemny i za szybko schodzi z twarzy. Wysusza, więc nie nadaje się tam, gdzie naskórek doznał uszczerbku.
 |
Nie będę tęsknić. |
Brązowa kredka ok, czarny liner w pisaku - no way. Dość szybko zrobił się wodnisty.
(Hm, a teraz jest tak stary, że aż granatowy...).
 |
Już tęsknię. |
Tyle wspomnień!
Te brązowe to moje pierwsze cienie na własność, chlip. Cocoa Glow. Chlip, chlip. Zrozumcie, robiłam nimi moje pierwsze nieudolne makijaże. Ale przecież nie mogę trzymać ich dla potomności. Patrzcie, dzieciory, tym Wasza babcia szpeciła się w młodości.
Sproszkowaną (obecnie) jedynkę Beige Frost dostałam kiedyś od mojego pierwszego guru makijażowego. Mam jeszcze śliczną zieleń, Leaf, ale wyrzucę dopiero, gdy znajdę duplikat.
I niebieskości, które przywiozłam sobie zza wielkiej wody. Maybelline, Expert Wear Eye Shadow, 34 Sapphire Ice. Dużo, dużo wspomnień, dlatego wrzucam słocze. Pewnie dla siebie bardziej niż dla Was... Chociaż tak patrzę, że chyba jeszcze można je dorwać.
 |
Papa |
Pozbyłam się również kilku innych cieniowych staroci, ale były na tyle nieinteresujące, że nawet nie chciało mi się sięgać po aparat.
Także miejsce już mam. Teraz można dorzucać nowości!