To było tak.
Wczoraj (jakimś dziwnym zrządzeniem losu) wylądowałam w Rossmannie, żeby znów powzdychać do upatrzonej szminki o kolorze oberżyny. Nie biorę, bo czekam na promocję, taka jestem sprytna.
Z ciekawości zaczęłam macać testery pomadek Miss Sporty za niecałe 9 zł i jakiż banan wyrósł mi na twarzy, gdy nagle trafiłam na jej siostrzyczkę. Fajniejszą nawet, bo kremową i bezdrobinkową.
 |
Bez makijażu nie wyglądam korzystnie. |
Tania pomada miała numer 052 i nazwę Hot Date. Więcej do szczęścia nie potrzebowałam, wrzuciłam do koszyka i krokiem zwycięzcy przemaszerowałam do kasy.
Historia powinna kończyć się słoczami i zdjęciami moich upstrzonych, zadowolonych ust.
Tja.
Kiedy byłam już kawałek od Rossmanna (już tak bliżej Natury właściwie), wpadałam na genialny pomysł otwarcia zakupionego egzemplarza. Otwieram, patrzę, oczy przecieram. No kurdęę, ale ze mnie idiotka. Dlaczego ja wzięłam jakąś inną pomadkę?! Kolor tej, którą trzymam w garści jest jaśniejszy, wiśniowy, do oberżyny jest mu tak daleko, jak mnie do okładki Vogue'a. W dodatku bardzo podobny do 058 Drop of Sherry z Rimmela. A tę już mam.
Na szczęście to tylko kilka złotych, myślę sobie i idę do następnego Rossmanna, żeby głupocie zadośćuczynić. Ale tam mojej pomadki nie ma, a przynajmniej nigdzie nie widzę testera. Idę do następnego (Wy też lubicie chodzić? to taka przyjemna rzecz...) i wszystko jest już na miejscu.
Oprócz jednego.
Okazuje się, że wzięłam dobrą pomadkę. To tester jest jakiś wadliwy i ma zupełnie inny kolor!
Będę się upierać: chodzenie jest świetne.
Na szczęście w pierwszym Rossmannie miła Pani ekspedientka nie robiła żadnych problemów i zwróciła mi majątek (uprzednio zbadawszy wszystkie pomadki na standzie...). Stwierdziła, że testery są nowe i producent musiał coś namieszać, bo ta szmina nigdy nie miała takich fioletowych tonów. Także ostrzegam, w fabryce Miss Sporty ktoś jest chyba bardzo zmęczony albo zakochany. W jednym i drugim przypadku życzę mu wytchnienia.
A ta wesoła - na szczęście - historia, ma równie wesołe zakończenie. Przynajmniej dla mnie. Bo na pocieszenie wzięłam sobie z Natury wyprzedawaną (9,99 zł) pomadkę Kobo. Z tej kolekcji z Nataszką.
 |
Nagroda pocieszenia. |
Nie ma poszukiwanego przeze mnie koloru, ale i tak mnie oczarowała. Zwłaszcza ceną.
Konsystencją i wykończeniem też - jest bardzo gęsta i kremowa. Zobaczymy, jak się będzie nosić. W ogóle mam nadzieję, że będę ją nosić, lol.
 |
Kobo - Celebrity Lips 307 Wild at Heart |
Słomka w krainie pomadek. Tej wycieczki nie planowałam.
 |
A tak udaję, że mam pełne usta. |
No proszę, jednak skończyło się na słoczach.
(PS Zdarzyła Wam się kiedyś podobna historia?
Macie w swoich skarbcach pomadki Kobo? Lubicie?)