Odkrywam dla Was ostatnią zagadkę Sleek Supreme. Jest mocno, ciemno, pandowato, raczej odważnie i... już więcej określeń Wam nie podsuwam. Jestem pewna, że znajdziecie je bez mojej pomocy.
Wykorzystane cienie zaznaczyłam poniżej:
 |
1. Blue Suede, 2. R&B, 3. Bronx Black, 4. P-Funk, 5. Grand Master Flash, 6. Wah Wah White Na dole: Smokey Robinson |
Wiem, wiem, na bogato, ale niektóre z nich (dokładnie 3) potrzebne mi były li tylko do drobnych akcentów.
Makijaż zmalowałam na bazie Hean omiecionej cielistym cieniem:
1. Zaznaczyłam załamanie ciemnobrązowym Bronx Black, który podczas rozcierania zaczął nabierać fioletowych tonów. Pomógł mi szary Smokey Robinson.
2. Dołożyłam granatowy R&B na całą ruchomą powiekę i żeby trochę rozświetlić tę ciemność, przyklepałam jasnoniebieskim Blue Suede.
3. Na dolną powiekę poszedł zgniłkowy P-Funk, roztarty naszym ulubionym żółtkiem Grand Master Flash.
4. Wewnętrzny kącik rozświetliłam Wah Wah White.
Całkiem proste, tylko wiadomo, lepiej na początku dać mało, a potem dołożyć, niż od razu przesadzić.
 |
Słońce mnie atakuje. |
Oprócz paletki Sleek w makijażu udział wzięli między inymi:
- niebieska kredka Long Lasting 09 Cool Down (Essence)
- czarny tusz BADGal Lash (Benefit)
- zielony tusz 5503 (Faberlic)
Na linię wodną nałożyłam cielistą kredkę Max Factora Natural Glaze, a potem przyklepałam zgniłkiem. Oczywiście jest to rozwiązanie tymczasowe, najlepiej byłoby sięgnąć po trwałą kredkę czy liner w odpowiednim odcieniu, ale akurat nie miałam niczego takiego pod ręką.
I jeszcze nieco większy fragment mojej twarzy. Nie zobaczycie drugiego oka, bo go nie pomalowałam.
Jestę lenię.
Tak właśnie kończy się nasza czteroczęściowa przygoda z "najbrzydszą" paletką Sleeka. Nie znaczy to wcale, że już więcej po nią nie sięgnę. Co to, to nie. Supreme na pewno nie jest moim ulubionym zestawieniem tej marki, ale widzę w niej konsekwencję w doborze kolorów, i to podoba mi się bardzo. Moim zdaniem jest świetnie jesienna. Brakuje tylko jakiegoś cielistego, matowego odcienia, ale cieszę się bardzo, że nie ma czerni.
Te maty są inne niż "stare" maty Sleeka. Nie zdecydowałam jeszcze, czy się z tego powodu cieszę czy nie. Są na pewno bardziej kremowe i łatwiejsze w rozcieraniu - trudniej narobić sobie nimi plan. Ale odniosłam wrażenie, że nie są aż tak intensywne, jakby się mogło wydawać (ta uwaga nie dotyczy cieni R&B i Bronx Black). Nie umiem powiedzieć, jak się mają do darksów, bo chociaż darksy mam, posiadam, to jeszcze tak na dobrą sprawę nie zaczęłam ich porządnie używać. Ostatnio przestawiłam się na delikatniejszy makijaż oczu i mocniejsze usta.
Sleek nadal powinien popracować nad intensywnością swoich jasnych matów. Tak sądzę.
Moje ulubione cienie z tej palety: R&B (piękny granat), Bronx Black (za tę skrytą fioletowość) oraz Commodores Cream (przepyszna miętka).
W pewnym momencie chciałam ją sprzedać, bo byłam w potrzebie, ale poukładało się jakoś i na razie przy mnie została.
Zobaczymy, co będzie dalej.
 |
Delikatesy, kolor, piękna brzydota i moc. |
A może powinnam zmalować coś jeszcze? Jeśli macie ochotę zobaczyć jakieś zestawienie w akcji, śmiało piszcie. Przyjmuję nawet najdziwniejsze pomysły ;)
Pozostałe makijaże w zakładce
Sleek Solo.
Swatche paletki
tutaj.