środa, 19 lutego 2014

Zimy powiew na Twoje wiosny oczekiwanie

Lekkomyślnie wierzyłam, że przed wyjazdem uda mi się opublikować tego posta. Mhm, już, dwa razy. Zdążyłam jedynie przygotować zdjęcia. Na szczęście nie ma na nich żadnej daty ważności, więc pozwolę sobie odgrzać kotleta.

A tak wygląda niebieski kotlet.

Wokół lakierów z Top Shopu krążę już od jakiegoś czasu, ale zawsze coś tam nam się nie składało. A to nie znalazłam tego, czego szukałam, a to znowu nic nie rzuciło na kolana, jeszcze innym razem wolałam rozświetlacz zamiast. Musimy przy tym pamiętać, że najbliższy sklep mam w Warszawie (okej, nie wiem, czy jest najbliższy pod względem geograficznym, ale w tej chwili jest mi do niego najbardziej po drodze, choć po spisaniu to stwierdzenie wygląda odrobinę komicznie), więc tak naprawdę niewiele było okazji do grzechu.

Również tak.

Potem była przygoda w Anglii i pomyślałam sobie, że może na obczyźnie się uda. W Blackpool Top Shop znalazłam w samym środku miasta, ale już w środku Top Shopu nie znalazłam lakierów. Nooo, poza kilkoma - wszystkie musiały być nieszczególne, bo właściwie nie pamiętam, co było w butelkach. Top Shop to przede wszystkim sklep odzieżowy, więc nie ma się co dziwić, chyba że mnie, gdy w tego typu sklepach szukam kosmetyków. Ale to już chyba wiecie, bo kilka razy wspominałam, że moja lakierowa czołówka ma w sobie dużo z hama.

[Edit:] Ponieważ wcześniej zapomniałam dodać napis, robię to teraz.

Gdzieś w sercu tej całej historii, którą sobie bezczelnie snuję, zabierając Wam cenny czas, jest wycieczka do Liverpoolu. Cholernie tam zmarzłam, no przysięgam, trzęsłam się jak, nie przymierzając, tyłek Bijonse. Nie rozsypałam się na kawałki chyba tylko dlatego, że ciało przymarzło mi do kości. Poza tym weszliśmy do paru niezupełnie przypadkowych sklepów, żeby się ogrzać. Tak, słusznie się domyślacie. Top Shop też był na liście grzejników. A że kilka lakierów wpadło mi w oko, postanowiłam jeden z nich zabrać do domu. Na pamiątkę. Sama zostawiłam w sklepie niecałe 5 funtów, ale wątpię, żeby ktoś mnie z tego powodu zapamiętał.

Imaginacja.

Pomyślałam, że Imagination to świetny lakier-topper na zimę. Kurczowo uczepiłam się tej myśli i po powrocie do Polski czekałam z jego debiutem na pierwsze opady śniegu. Trochę to trwało. Aż wreszcie bam! wszędzie zrobiło się biało. No, prawie wszędzie.

Sorry, ale to skrzenie wygrywa ze śniegiem.

Nie kładłam go solo na paznokcie, bo pomyślałam, że będzie miał za słabe krycie. Choć teraz, gdy go sprawdzam na wzorniku, to wydaje mi się, że nie jest z nim najgorzej. Kryje całkiem nieźle, jednak bardziej dzięki zagęszczeniu drobin, które w niego napakowano, niż samej bazie, która jest raczej przejrzysta. Nie wypada też tak niebiesko jak w butelce, a mnie właśnie zależało na podbiciu tego błękitu. Dlatego sięgnęłam po swój ulubiony błękitny lakier.

Duet z paznokci.

Teraz już wiecie, że mój ulubiony błękit to Wibo Blue Lake z tamtej pamiętnej blogerskiej kolekcji. Aż się dziwię, że jeszcze nie dorzuciłam do sieci swojej porcji słoczy tego boskiego lakieru. Bo mam takowe. I nieskromnie powiem, że są fajne.

Oho, wyczuwam kolejnego kotleta.

Ten subtelny błysk w promieniach arktycznego słońca. Czy coś.

Imagination oczarował mnie bardziej niż myślałam, chociaż powątpiewałam, że zdoła. Zastanawiałam się, czy dobrze wybrałam, ale teraz już wiem, że to był strzał w dziesiątkę. Trochę nie mój, ale cicho tam.

Opalizuje na błękitno-złoto.

Taka mała delikatna odskocznia od wielkich, karnawałowo-odpustowych brokatów (nie mówię, że nie lubię). Raczej nie będę z nim czekała do kolejnych opadów śniegu. Za bardzo mi się podoba. Mam ochotę sprawdzić, jak będzie wyglądał na białym. I latem, na plaży, w towarzystwie błękitnego nieba.

Buziaki
Słom

Wyszedł post napakowany zdjęciami jak lakier drobinami.
Good.
GOOOOD.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...