wtorek, 29 maja 2012

Obecna!

Odpoczęłyście trochę ode mnie? Mogę smęcić dalej?

Miałam już nie czekać, ale wszystko się posypało.
Trudno, bywa.
Dlatego wróciłam i postanowiłam pozamiatać. Kochany Dzollsik mnie natchnął.

Po pierwsze.
Project Rainbow dobiegł końca, a poniżej macie efekty (to ja, narcyz się nazywam).
Zapraszam też do klikania w zakładkę "W kolorach tęczy".



Nic nie szkodzi, że od zakończenia minął tydzień. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.

Po drugie
Mózg zadziałał i przypomniało mi się, że kiedyś obiecywałam pościć. Zapewne od Wielkanocy umieracie z ciekawości, czy mi się udało. Cóż, poszło całkiem sprawnie (przepraszam i dziękuję, ja tych słów nie używam). Przez 40 dni nie tknęłam słodkiego, a kosmetyki kupowałam tylko niezbędne lub wyjątkowo wyjątkowe, oczywiście za uprzednią zgodą Stri (tak działał Pakt Nadbałtycki). A przypomniało mi się o tym, bo znów powinnam przystopować. Z kosmetykami to nawet nie "powinnam", tylko "muszę". Źródełko wyschło.

Po trzecie.
A to już od Was zależy. Piszcie, co Wam w duszy gra.
Idę nadrabiać zaległości.

wtorek, 22 maja 2012

O tym, jak Miss Sporty zrobiło ze mnie daltonistkę

To było tak.
Wczoraj (jakimś dziwnym zrządzeniem losu) wylądowałam w Rossmannie, żeby znów powzdychać do upatrzonej szminki o kolorze oberżyny. Nie biorę, bo czekam na promocję, taka jestem sprytna.
Z ciekawości zaczęłam macać testery pomadek Miss Sporty za niecałe 9 zł i jakiż banan wyrósł mi na twarzy, gdy nagle trafiłam na jej siostrzyczkę. Fajniejszą nawet, bo kremową i bezdrobinkową.

Bez makijażu nie wyglądam korzystnie.

Tania pomada miała numer 052 i nazwę Hot Date. Więcej do szczęścia nie potrzebowałam, wrzuciłam do koszyka i krokiem zwycięzcy przemaszerowałam do kasy.

Historia powinna kończyć się słoczami i zdjęciami moich upstrzonych, zadowolonych ust.
Tja.

Kiedy byłam już kawałek od Rossmanna (już tak bliżej Natury właściwie), wpadałam na genialny pomysł otwarcia zakupionego egzemplarza. Otwieram, patrzę, oczy przecieram. No kurdęę, ale ze mnie idiotka. Dlaczego ja wzięłam jakąś inną pomadkę?! Kolor tej, którą trzymam w garści jest jaśniejszy, wiśniowy, do oberżyny jest mu tak daleko, jak mnie do okładki Vogue'a. W dodatku bardzo podobny do 058 Drop of Sherry z Rimmela. A tę już mam.

Na szczęście to tylko kilka złotych, myślę sobie i idę do następnego Rossmanna, żeby głupocie zadośćuczynić. Ale tam mojej pomadki nie ma, a przynajmniej nigdzie nie widzę testera. Idę do następnego (Wy też lubicie chodzić? to taka przyjemna rzecz...) i wszystko jest już na miejscu.

Oprócz jednego.

Okazuje się, że wzięłam dobrą pomadkę. To tester jest jakiś wadliwy i ma zupełnie inny kolor!

Będę się upierać: chodzenie jest świetne.

Na szczęście w pierwszym Rossmannie miła Pani ekspedientka nie robiła żadnych problemów i zwróciła mi majątek (uprzednio zbadawszy wszystkie pomadki na standzie...). Stwierdziła, że testery są nowe i producent musiał coś namieszać, bo ta szmina nigdy nie miała takich fioletowych tonów. Także ostrzegam, w fabryce Miss Sporty ktoś jest chyba bardzo zmęczony albo zakochany. W jednym i drugim przypadku życzę mu wytchnienia.

A ta wesoła - na szczęście - historia, ma równie wesołe zakończenie. Przynajmniej dla mnie. Bo na pocieszenie wzięłam sobie z Natury wyprzedawaną (9,99 zł) pomadkę Kobo. Z tej kolekcji z Nataszką.

Nagroda pocieszenia.

Nie ma poszukiwanego przeze mnie koloru, ale i tak mnie oczarowała. Zwłaszcza ceną.
Konsystencją i wykończeniem też - jest bardzo gęsta i kremowa. Zobaczymy, jak się będzie nosić. W ogóle mam nadzieję, że będę ją nosić, lol.

Kobo - Celebrity Lips 307 Wild at Heart

Słomka w krainie pomadek. Tej wycieczki nie planowałam.

A tak udaję, że mam pełne usta.

No proszę, jednak skończyło się na słoczach.

(PS Zdarzyła Wam się kiedyś podobna historia?
Macie w swoich skarbcach pomadki Kobo? Lubicie?)

poniedziałek, 21 maja 2012

Project Rainbow: Przeróżenie

To nie musi i nie będzie się podobać.
Wybaczcie, tak po prostu wyszło.
Ostrzegałam.

Widzicie to przeróżenie w moich oczach?

Nie miałam nic szczególnego w głowie, kiedy zaczęłam malowanie.
Pustota wylała mi się z mózgu na oczy, jak widać.

Przerysowałam.

Ale nie każdy mejkap musi być beautifying, tak to sobie tłumaczę. Od czasu do czasu trzeba zaliczyć jakąś dziwność, żeby móc zatęsknić do normalności.

Także uwaga, bo teraz wrzucam zdjęcie twarzy!

Żyjecie?

W razie czego trzymajcie się i pamiętajcie, że tutaj...

Serio!




...
... ...
... ... ...
.... ... ... ...

O co chodzi? Ja tu sobie tylko praktykuję wielokropki. 
Myślicie, że tam na dole dałam coś więcej, tak? TAK?

Słusznie.
Doszłam do wniosku, że muszę się zrehabilitować, i skruszona uderzyłam w klasykę. Pac.

Ale dość ckliwych wyznań, rehabilitujmy czem prędzej, póki jeszcze jest co.

Przyjmujemy pozycję wyjściową. Szyja wyciągnięta, oko szeroko otwarte.
Uwaga, czas na bardzo ważne ćwiczenie. Mrugamy!
I raz, i dwa, i trzy, i cztery...
Nie zapominamy, że mamy parę oczu. To drugie też trzeba przeczołgać. I pięć, i sześć.

Mam nadzieję, że już zapomniałyście.
Hę?
Szczerze mówiąc, ja też nie pamiętam o czym.


(Co mię odbiło, żeby z takim mordem paradować po necie, to ja doprawdy nie wiem, nie wiem, nie rozumiem nic...).

Miłego dnia!

sobota, 19 maja 2012

Project Rainbow: Róż i róża

Z myślą o Project Rainbow wyciągnęłam wczoraj różowy (i różany) lakier Wibo. Mój ma nr 9, a na pazurach prezentuje się tak:

Razem z aparacikiem odbijamy się w koralikach. Uroczo.

O rajusiu, ale ja się namęczyłam z tym różem (który na zdjęciu ma trochę więcej fioletowych tonów niż na żywo). Ale to oczywiście wszystko moja wina, bo lakier jest bardzo si. Ma super wygodny pędzelek, kryje przyzwoicie po dwóch warstwach, a zapach mnie nie przytłacza, chociaż nie jestem fanką różanych efektów specjalnych. Na drugi dzień jest nawet przyjemnie subtelny. Problem polega na tym, że ten różyk to ja Wam chciałam bez topa pokazać. Tylko że zanim wysechł, zdążyłam pogmerać lewym dłoniem w różnych nieprzystępnych zakamarkach (nie chichotać, niecnoty!)... 
Rano pomalowałam od nowa.

Przeschły.

Hmmm, co by tu teraz?

Zachciało się babie brokatu.
To będziesz Ty, Aquariusie! Wyłaźże, dziadu. No chodź, chodź, będzie fajnie.

Jak już wylazł, pomalowałam nieśmiało skrawek serdecznego i kciuka...

Essence - Special Effect Topper 10 Glorious Aquarius

No way, José!

I moje prawe łapsko od razu wystrzeliło po zmywacz.

Maluję dwa paluchy od nowa i dumam intensywnie, jak tu naprawić swój błąd.
Myślałam, myślałam, aż wreszcie wymyśliłam.

Okej, José!

Najbardziej na brzegu widzicie Deborah Lippmann Razzle Dazzle, a mniej więcej po środku H&M Purple Glitter. Całość świeżo pokryta lakierem nawierzchniowym Quick Dry z Golden Rose. Dlatego tak błyszczy.

Wydęło im brzuszki :)

Coś mnie wzięło ostatnio na skosy, więc przygotujcie się, że będę wałkować ten temat w najbliższej przyszłości. Chyba że się nagle rozmyślę i wskoczę łapczywie na inną fazę.

Różowe łapiszcze.

Podoba mi się to wszystko. Niedobrze, bo wtedy żal zmywać i noszę za długo. A inne lakiery wzdychają i tęsknią. Kto z kim przestaje, takim się staje, huehue.

Wibo: od stóp do głów różowe.

Od kilku dni nie wiem, na czym stoję, a najgorsze, że na razie nie szykuje się na zmiany.
Nie lubię takiego zawieszenia.

Dlatego dzisiaj bez budowania zbędnego napięcia: jutro będzie dziwnie.
Ale już myślę o delikatesach.

***

*Znowu kliku klik w obrazek*

Project Rainbow: Różowe preludium

Krótko i na temat.
Buszowałam dzisiaj w galerii słomkowych maziajków i potknęłam się o delikatny makijaż. Wzrok mi się zawiesił na różowej plamce, stwierdziłam, że taka różowa plamka idealnie pasuje do różowego tygodnia.

Słodki różyk.

 Możecie mi zarzucić, że nie zrobiłam tego oka z myślą o tęczowym projekcie, więc powinnam się nim wypchać.
Powiem tak:
rzeczywiście, macie rację, trochę ściemniam, bo delikatny różyk powstał kawał czasu temu, ale pomyślałam, że zanim wrzucę potworka, którego przygotowałam dzisiaj, wykorzystam w końcu przykurzone zapasy i pokażę coś lżejszego. Zawsze to trochę więcej miejsca na dysku na nowe rzeczy.

Tak delikatnie, że aż mdli.
Ale za to noszalnie.



Właśnie, nowe rzeczy!
Chcecie więcej słomkowych delikatesów czy dziwadeł?

***

*Klik w obrazek*

środa, 16 maja 2012

Słońce też wschodzi (Inspirowane muzyką: Ścieżka nr 2)

Dzień dobry!

Tak ni z gruchy, ni z pietruchy wrzuciłam zdjęcie, a miałam przecież zacząć od początku, to znaczy od pomysłu. Już od pewnego czasu chciałam się z Wami przełamać piosenką, która nie chce mnie opuścić. I bardzo dobrze, bo ja wcale nie chcę, żeby mnie opuszczała.


Ale że wrzucanie samych piosenek to trochę nie moja działka, chciałam dodać coś od siebie.
No i w końcu zaświtało mi w głowie.

To zdjęcie nie jest moją własnością!
Pochodzi ze strony www.rower.com.

Bo ja przecież mogę ten sunrise zmalować. O tak!

Widzisz te zazdrosne smugi,
Co tam na wschodzie złocą chmur krawędzie?

Dobra, nie jest wiernie, ale to był spontan.
Pomysł przyszedł nagle, potrzeba realizacji była bardzo silna - wszystko super, tylko szkoda, że zabrakło czasu.

Pochodnie nocy już się wypaliły.


I powiem Wam, że ten wschód, ta piosenka... w tym wszystkim jest oczekiwanie. Pewność i niepewność. Rozmyty obraz i chwila, która - choć spodziewana - zaskoczy. Nawet się nie zorientujesz, a ciemność po prostu pęknie i zaleje się światłem.

...

Okej, Słomiszczu, nie stękaj, tylko pokazuj foty.

Fota 1

Fota 2

Wszystko śmiesznie, bo makijaż ma być o wschodzie, a na dzień się słabo nadaje. Może prędzej na długą, udaną imprezę z porannym powrotem.
Szalona była ta noc, ale teraz chodźmy już do łóżka!

Fota 1/2

A może pokazać więcej?

Prawa strona. Z pieprzem.

Zgoda.
Niech już będzie jaśniej.


Czy Wy też czujecie się czasem dotknięte dźwiękiem?
Magia synestezji.

wtorek, 15 maja 2012

Ktoś reflektuje?

Dwie rzeczy.
Po pierwsze, całe życie myślałam, że wyprodukowano mnie w Trójmieście.
Ale nie.
Wyszło szydło z worka, tandeta ze Słomka.

Chyba lepiej zainwestować w cień z Inglota...

Po drugie, jeśli nie chcecie wydawać swoich ciężko zarobionych monet, ale nadal pragniecie być bliżej mnie, możecie po prostu zadać mi pytanie. Za tę możliwość podziękujcie Olgicie.
 
Tak, to jej sprawka!


Dobra, dobra, bez przesady. Przecież pytać możecie zawsze i o co tylko chcecie. Ta wersja kontaktu ze Słomiszczem jest otwarta całodobowo. Oraz nieodpłatna (uff, kamień z serca, baba z wozu, a koń rży).

Ktoś reflektuje?

Lol, tylko się nie bijcie. Starczy dla wszystkich i jeszcze zostanie.

poniedziałek, 14 maja 2012

Project Rainbow: Zmasowany atak fioletu

Najpierw przyjemności.

- Słomko, dla Ciebie nie ma już miejsca...

Tak, tak, ja też wzięłam udział w sobotnim spotkaniu trójmiejskich blogerek. Ale mój aparat nie wziął. Dlatego jeśliście żądne fot, zajrzyjcie do Innookiej (tutaj i tutaj), która dzielnie przedsięwzięła organizację tego wydarzenia. Czy może eventu, żeby było modnie. Relacje znajdziecie między innymi u Kat, Jamapi, Korolowego Kota i Alicji.

Cóż mogę powiedzieć? Było inaczej niż w listopadzie, gdy za sprawą Simply zjechałyśmy na gdyński dworzec. To wtedy poznałam Katalinę, Stri, Maroccanmint i jej siostrę. Było nas sześć, sześć godzin zleciało jak z bicza trzasł, nic więc dziwnego, że nadal spotykamy się dosyć regularnie.

Wczoraj w Obsessive Studio było o wiele więcej fantastycznych babeczek... No i torby pełne niespodzianek. Powinnam im wynająć osobny pokój.

- Nie ma problemu, zamieszkam sobie w tym pudełku z czekoladowym scrubem. Om nom.

Wrócimy do Was po przerwie!

***

A teraz przyjemne formalności. Zaniedbałam fioletowy tydzień, dlatego pędzę ze spóźnionymi zdjęciami, żeby przywrócić równowagę we wszechświecie.

Zacznijmy od końcówek, czyli paznokcie poproszę.

Wreszcie!

Chyba w końcu załapałam stemplowanie. Wiem już, że gumka od stempla za mocno wciskała mi się w plastikową obudowę. Ponadto wprowadziłam pewną modyfikację. Na wszelki wypadek po każdym przetarciu płytki zmywaczem osuszałam ją czystym wacikiem i odczekiwałam chwilę (jedna strona książki wystarczy...) przed ponownym ciapaniem. Poszło zaskakująco sprawnie.

Znów kwiatuszki.

No dobra, jakieś małe ubytki są, ale powiedzmy sobie szczerze, że to już inny poziom partactwa. Taki niewidoczny.

Baza: Essence - Colour & Go 28 Break Through
Wzorek: BarryM - Instant Nail Effects 320 foil
Płytka: Konad  m64

I jeszcze makijaż deserowy.

Mały filet.

Większy filecik.

Znów świeżynka, bo dziś zmalowana (właściwie wczoraj). Tym razem nie chcę Was trzymać w niepewności. Od razu pokażę, czym to było zrobione.

Filet z wami.

Legenda:
Inglot - 111 AMC Shine
Lovely - Holographic Eyes 01 & 02 (słocze, makijaż i moja stara opinia)
Pierre Rene - Carbon Black & Shadow Art Pencil (słocze tu)
Essence - Gel Eyeliner 03 Berlin Rocks

Na zdjęcie nie załapał się najjaśniejszy cień z palety Sleek Oh So Special (prawie zawsze sięgam po jakiegoś cielaka do rozcierania) i kredka Max Factora 090 Natural Glaze (linia wodna).

Tak to wygląda na skórze:

Od lewej: Essence, Pierre Rene, Lovely 02, Lovely 01, Inglot

Jestem taka zdolna, że zapomniałam o bazie. Nie cierpię, kiedy mi się to przytrafia, bo od razu wyobraźnia podsuwa mi jeden wielki wałek na powiekach. Brrr. Trudno, jakoś przebolałam. I wiecie co? Wow. Nic się nie stało! Miałam fileta na oczach przez ponad 7 godzin i kiedy go zmywałam, wszystko było na miejscu. Nie wiem, czy większe zasługi ma kredka czy to, że jednak większość czasu spędziłam w domu, ale podziw - nawet ten nieukierunkowany - pozostaje.

A tak właściwie... co jest większe: mały filet czy większy filecik?
Hmmm...
Hmmmmmm...

A tutaj jeszcze mały bonus dla tych, którzy chcieliby wiedzieć niektórych złośliwców.
Poza tym pozdrawiam Obsession.

Filet gigant! A różyczki to od Youżyczki :)

Słomki przybywa.
Fakt, nie brzmi to najlepiej.

(Więcej informacji o Rainbow Project w bocznym pasku. A u góry jest zakładka).

czwartek, 10 maja 2012

Łupy

Pokazałam Wam już wyjątkowo nieaktualne zużycia, więc dzisiaj będzie o tym, co nowe i świeżo napoczęte. Tak dla równowagi.

A teraz, w słomkowym stylu, o ile Słomek w ogóle ma jakiś styl, prezentacja kolorówkowych zdobyczy:

Łupy Słomkowe

Makijaż jest dzisiejszy. Zmyłam go z oczu dosłownie pięć minut przed wstawieniem powyższego zdjęcia. Mogę w końcu powiedzieć, że jestem na czasie. Widzicie, jak chcę, to potrafię.

Świeżynki.

Do wyjścia śpieszyłam się całą sobą, także pogłaszczcie mnie po główce za to, że pomiędzy dojadaniem obiadu, a sznurowaniem buta zdążyłam cyknąć dla Was (i siebie też) kilka zdjęć.

Ważne: szczególnie lubię smyranie po karku.

Kiedy jeszcze w trakcie malowania obiadu jadłam oczy (multitasking, hell yeah!), w ruch poszło aż pięć nowości, które przypadkiem całkiem fajnie do siebie pasują.

Trochę melancholijnie. Ale tylko trochę.



Spokojnie, wszystko się jeszcze wyjaśni, ponieważ...
...zapraszam Was dzisiaj na miniserię wpisów pod tytułem: 

Czym to było zrobione?

Albo coś w tym guście. Pierwsza część wkrótce w Twoim czytniku.
O ile mnie subskrybujesz.
Ale to się rozumie.
Samo przez się chyba.
Prawda?
Prawda!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...