wtorek, 29 listopada 2011

Twój wampir kupowałby Essence

Dzisiaj znów pazury. Ale oko też będzie.

Essence - LE Vampire's Love
01 Gold Old Buffy


Z trzech lakierów, które wyniosłam ostatnio z Natury, ten przemówił do mnie pierwszy. "Posmaruj mną!" - zażądał. No to posmarowałam.
Ma bardzo ciemną, zieloną bazę i złote, glassfleckowe drobinki. Czasem wydaje się brązowy. Położyłam dwie warstwy na odżywkę i jakoś się trzymał, chociaż od stukania w klawiaturę szybko zniszczyły mi się końcówki. Wybaczam wszystko, gdyż dla mnie jest wyjątkowy. Poza tym wysycha zdecydowanie szybciej niż lakiery z serii Colour&Go. Kosztował jedynie 6,99 zł.

Mam i zieleń, i złoto, i glassflecki? Mniam!

Pędzelek ma spłaszczony, lekko zaokrąglony po bokach. Konsystencja nie jest zupełnie rzadka, ale też daleko mu do glutowatowości. Grunt, że nie rozlewa się po skórkach. Coś czuję, że już niebawem do niego wrócę.

Zanim zniknę na kilka kolejnych dni, chciałabym jeszcze dorzucić zdjęcie delikatnego makijażu. Ostatnio bardzo często się tak maluję, zwłaszcza gdy czas nagli. Tym razem postawiłam na kreskę dopasowaną do paznokci.

Kreska pod kolor lakieru? Mniam, mniam!

I co Wy na to?

środa, 23 listopada 2011

Nie pójdę na całość!

Kraki kiedyś były fajne, teraz mi się przejadły. Pewnie dlatego, że są łatwo dostępne. W tej sytuacji próbuję ciapać nimi w mniej konwencjonalny sposób. Z góry zaznaczam, że nie roszczę sobie żadnych praw do poniższego pomysłu. Takie wykorzystanie lakieru pękającego widziałam już dawno na kilku blogach. Ale nigdy na żywo.

 
Pierwszy raz w takiej konfiguracji. Zdjęcia z sierpnia (ach, to słońce!). Bazą był Paese nr 43, mój ulubiony niebieski lakier. Skośnych plamków dostarczył niebieski pękacz od BarryM. Efekt radosnej twórczości przyciągał uwagę osób drugich i trzecich. Nosiłam prawie tydzień.
 

Ten rodzaj paznokciowego szaleństwa spodobał mi się na tyle, że kiedy kilka dni później pomalowałam szpony "Stalowymi nerwami" od Colour Alike (nr 458), postanowiłam dodać biały pękacz od BarryM. Na weselu znajomych chodziły słuchy, że pomazałam pazury korektorem :)


A tu już wersja bardziej na czasie. W zeszłym tygodniu przypomniałam sobie o rzekomym korektorze i postanowiłam rozweselić "Vamp Chocolate" z Colour Alike (nr 22). Moim zdaniem strzał w dziesiątkę.
 
Cóż mogę więcej powiedzieć? Kraki to świetna ekipa ratunkowa, zwłaszcza gdy gustujemy w ciemnych lakierach. Można szybko i łatwo wyeliminować problem startych końcówek. Bez wąchania zmywacza. Jeśli chcecie spróbować, a macie dwie lewe ręce, jak ja, uśmiechnijcie się ładnie do taśmy klejącej albo takiej do tapet, oczywiście dopiero wtedy, gdy lakier bazowy porządnie wyschnie. Pamiętajcie o bezbarwnym lakierze nawierzchniowym!

Okej, powiedziałam, co chciałam, teraz będę podbijać do obrażonego na mnie łóżka. Dajcie znać, czy lubicie/możecie pękać.

sobota, 19 listopada 2011

Wampir z natury

Co dwa tygodnie odprawiam swój mały rytuał. Wchodzę na stronę Natury, odpalam gazetkę promocyjną i z wielkim namaszczeniem poszukuję kolejnej zbędnej rzeczy na stronach z kosmetykami kolorowymi. Tym razem nie mogło być inaczej. Powzdychałam, sporządziłam listę, zaplanowałam piątkowe odwiedziny.

Kiedy nadeszła odpowiednia pora, wkroczyłam do drogerii w błogiej nieświadomości. Idę sobie, idę, a tu wyskakuje na mnie załadowana po brzegi szafa Essence:

Niczego, kuźwa, nie chcę odkrywać.
Proszę dać mi w spokoju cieszyć się nowościami.
Proszę nie dorabiać do tego żadnej filozofii!


   




Tego się nie spodziewałam! Co my tu mamy? Cienie, pudry, róże, błyszczyki, lakiery... Chyba nie muszę mówić, że od razu zidiociałam. Resztkami sił zdobyłam się na odrobinę rozsądku i odłożyłam połowę łupów, które przy pierwszym podejściu wylądowały na dnie przepastnego koszyka. Aaaa! Nikt nie mówił, że zostanę tak brutalnie zaatakowana. A gdzie zasady fair play? Gdzie ostrzeżenie?! Skąd miałam wiedzieć, że w piątek było wielkie kinowe święto wampirofilów?

Ostatecznie moja lista poszła w zapomnienie. Limitka ważniejsza!

A jak Wasze reakcje? Ochy i achy? Czy raczej gwizdy? Ja przyznaję bez bicia, że zachwyciłam się kilkoma rzeczami. Zgaduj zgadula którymi? :)

Przy okazji pomacałam nowe cienie Kobo z kolekcji Elegance (na pomadki w ogóle nie patrzyłam). Śliczne są, o kremowej konsystencji, fajnie napigmentowane. Ale 18 złotych? Wolne żarty! Poczekam, aż przecenione ochłapy spadną z pańskiego stołu.

niedziela, 13 listopada 2011

Pachnę, nie czekam

Piątek przychodził długo. Ale kiedy już dotarł, okazało się, że nadszedł szybko.
Takimi oczami uśmiechałam się do nieba 11 listopada:

W roli głównej:
Sleek Au Naturel oraz Catrice Liquid Liner (04 Go, Get Bronzed)

 Intensywny weekend. Lubię takie.

niedziela, 6 listopada 2011

Listopad z lipcem w tle

Ostatnio ugrzęzłam w bagnie swoich dylematów egzystencjalnych i nie mam ochoty na maziajki. Zastanawiam się, kiedy wreszcie nadejdzie chwila, gdy zachłysnę się całym tym syfem i chwycę byka za rogi, żeby wyjść na brzeg. Po to tylko, by wpaść w kolejne bagno...

Póki co poszperałam trochę na dysku, przerzuciłam górę elektronicznych śmieci i znalazłam kilka ciekawostek. Na przykład takie cóś z lipca. Z lipca czy lipcopada - jak kto woli!

A kuku!

Jeśli mnie pamięć nie myli, to nie był wielki makijaż wyjściowy, tylko takie smaru-smaru dla rozgrzania ręki. Chyba chciałam zobaczyć, czy zielony kajal z gąbeczką (Catrice, 110 Deep Forest Green, chyba wycofany) sprawdza się w roli kolorowej bazy pod cienie. Oraz przetestować nowe nabytki z Kobo. Nie wydaje mi się, żebym znalazła wówczas jakieś powody do niezadowolenia. Dzisiaj dodałabym cienką kreseczkę i ruszyła do ludzi.

Z wieści okołoblogowych. W miniony piątek miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu blogerek. Sześć godzin jak z bicza trzasł! Inspirująco i bardzo miło. Relację ze zlotu możecie przeczytać u Simply i Kataliny - jeżeli do tej pory tego nie zrobiłyście.

I jeszcze coś: jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w najbliższy piątek przestanę czekać i będę tylko pachnieć! :D Co wcale nie oznacza, że zawieszam bloga. Na pewno nie. Jest mi tutaj zbyt przytulnie. Zresztą po dwóch miesiącach znów wrócę do czekania. Takie już moje słomkowe życie.

czwartek, 3 listopada 2011

Październikowe pożegnania

Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że nie ogarnęła mnie żadna mania zużywania. Oczywiście jestem chomikiem i mam sporo skarbów w zapasie, ale nie zamierzam z tego powodu zmieniać swoich rytuałów i dziesięć razy w ciągu dnia ciapać sobie kremem po twarzy albo wylewać pół butli żelu na prawą nogę. Na takie akcje pozwalam sobie tylko wtedy, gdy jakiś produkt wybitnie mnie wkurza (w ramach przedsięwzięcia "pranie brudnego sumienia"). We wszystkich pozostałych przypadkach jestem raczej oszczędna i pomalutku drążę skałę. Kropelka za kropelką - aż sięgnę denka. W końcu wszystko kosztuje, a ja groszem nie śmierdzę.

Popatrzmy zatem na październikowe rozstania.


 1. Krem na noc normalizacja i odbudowa z serii Phyto Tlen (Faberlic)
50 ml / około 20 zł (promocja)
Krem o bardzo lekkiej, przyjemnej konsystencji i specyficznym zapachu. Zawiera wyciągi z ziół (wierzbownica alpejska, tymianek, szałwia), alantoinę (pochodną mocznika) i kompleks tlenowy Novaftem-02 (faberlikowy patent...). Przeznaczony do skóry mieszanej. Zajrzałam mu do trzewi i wygrzebałam do ostatka, bo fajnie nawilżał i szybko się wchłaniał. Zresztą nie była to moja pierwsza tubka. Lubię go, bo odświeża moją skórę, ale jej nie natłuszcza. Obecnie na noc używam innego kremu z tej firmy. Cudów nie ma, ale też jest... przyzwoicie.

2. Antyperspirant Invisible (Nivea)
50 ml / około 10 zł
Chociaż nie należę do fanek kremu Nivea (niechęć wypiłam z mlekiem matki), antyperspiranty w kulce bardzo lubię. Wiem, wiem, w składzie jest aluminium chlorohydrate, czyli chlorowodorotlenek glinu podejrzewany o rakotwórcze działanie. Kiedyś szukałam czegoś więcej na temat tego psotnika i okazało się, że oczywiście nie ma jednoznacznych dowodów przemawiających za jego nikczemnością. Ale kto tam wie - naukowcy też potrzebują kasy na różne zabawki. Ja, póki co, nie świruję i smaruję pachy kolejną fajną Niveą. Tym razem Dry Comfort. Pachnie jak krem Nivea, a jego zapach akurat lubię.

3. Szampon dodający objętości, papaja i bambus, do włosów delikatnych i pozbawionych witalności (Alterra)
200 ml / 6,89 zł (promocja)
Najpierw byłam zła. Miało być cudnie, a tu klops. Włosy zmierzwione i niezadowolone. Zupełnie nie chciały współpracować. Po kilku myciach zmieniłam zdanie o 180 stopni. Szampon może nie dodaje objętości, ale w połączeniu z morelową odżywką całkiem fajnie poradził sobie z moimi cienkimi, przetłuszczającymi się piórkami. Teraz myję głowę co drugi dzień, a nie codziennie. Pewnie po części jest to zasługa zmiany sposobu suszenia, ale jeszcze zanim wprowadziłam innowację, widziałam zadowalające rezultaty.
Butli nie rozkroiłam, bo udało mi się zdjąć korek i wszystko wypłukać.


4. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu z ekstraktem z bławatka (Nivea)
125 ml /10 zł
Raczej do niego nie wrócę. Fakt, zmywał całkiem nieźle, nie szczypał. Dopóki miałam w butelce dwie fazy, dopóty nie miałam większych pretensji. Niestety płyn po każdym wstrząśnięciu rozwarstwiał się w ekspresowym tempie, więc na koniec zostałam z samą "tłustą" częścią (jakaś 1/5 opakowania). A to już nie było przyjemne...

5. Serum wzmacniające paznokcie z wapniem i witaminą C (Wibo)
11 ml / ok. 6 zł (teraz kosztuje nieco więcej)
Mam, regularnie używam, nie oddam!

6. Zmywacz do paznokci (Nailty)
200 ml / ok. 4 zł
Jak wyżej. To moja trzecia butla. Na razie nie szukałam innego, chociaż powoli zaczynam go podejrzewać o wysuszanie płytki paznokcia. Tak czy siak, lubię sztachać się tym zapachem. :P


7. Korektor w płynie z minerałami, Multi Mineral Anti-Age Concealer (Bell)
7,5 g / 11,10 zł
Bardzo mi pomaga w tuszowaniu oznak zmęczenia. Czasami nakładam go na pryszczole, chociaż nie jest do tego przeznaczony, i też daje radę. Ma dwa odcienie. Ja miałam ten jaśniejszy (nr 1). Trochę ciemnieje na skórze, ale nie odcina się od reszty mojej twarzy. W środku zostało jeszcze trochę produktu, ale nie znęcałam się nad opakowaniem, bo zdążył się przeterminować (6 miesięcy od otwarcia). Kupiłam nowy, ale w międzyczasie napoczęłam roll-on Garniera i Match Perfection Rimmela.

8. Maskara Sexy Curves (Rimmel)
8 ml / 22,39 zł (pewnie z promocji)
Tej pani chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Podkręca, pogrubia, wydłuża. Pracowita babka. Polubiłam ją za fajne gumowe (sic!) rozwiązania, tj. za ciekawą szczoteczkę i zabezpieczenie, które bardzo dobrze ściąga nadmiar tuszu przy jej wyjmowaniu. Używałam cztery miesiące. Pewnie używałabym nadal, ale spróbowałam czegoś innego i nie chce mi się już bawić z podeschniętym tuszem.

9. Podkład rozświetlający Healthy Mix w odcieniu 51 Light Vanilla (Bourjois)
30 ml / ok. 60 zł (akurat nie było promocji :()
Nie jest idealny, ale zdecydowanie lepszy od swoich badziewnych poprzedników, którzy są plamą na honorze mojej kosmetyczki. Wyrównuje koloryt cery, nadaje ładny blask. Na początku byłam w nim zabujana, potem zaczęłam szukać dziury w całym. Niestety znalazłam, bo nie matuje na zbyt długi czas (może nie powinnam używać podkładu rozświetlającego, gdy mam mieszaną cerę?) i zostawia ślady na telefonie. Poza tym PODEJRZEWAM, że mnie zapycha, chociaż równie dobrze może to być wina pudru, czekolady, parówek, okresu, braku snu, twardej wody, tęsknoty, zmotoryzowanych i Bóg wie, czego jeszcze...
Już dawno kupiłam kolejne opakowanie, bo nadal uważam, że jest bardzo dobry. Poza tym ma świetny, jasny kolor.


10. To już ostatnie zdjęcie i tym razem mamy na nim zbiór wyrzutków po wspomnianej przeze mnie lakierowej inwentaryzacji. Kolorowe emalie to głównie kilkuletnie starocie, które albo zgęstniały na amen (nie pomogło rozcieńczanie), albo brzydko się rozwarstwiły, albo straciły kolor. Niektóre kupiłam sama, inne odziedziczyłam po mamie. Najbardziej szkoda mi tych wąskich buteleczek z Faberlica, bo w ich wnętrzu były skarby...
U dołu zdjęcia widać trzy przezroczyste "okazy". Dwa z nich to preparaty z KillyS - nabłyszczacz oraz witaminowa bomba. Obydwa stosowałam jako bazę (tak, tak, nabłyszczacz też!) i szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, jak bardzo potrafiły przedłużyć trwałość lakieru. Essence czy Wibo mogłam nosić nawet tydzień. Niestety te produkty mają pewne wady - gęstnieją, zanim zdąży się je zużyć, a poza tym pewne lakiery lubią na nich bąblować. Witaminowa bomba śmierdzi. Podobnie jak trzeci bezbarwny wyrzutek. To jakieś coś z Faberlica, ale nie ma na tym żadnej nazwy, więc nie będę ryzykować.

Uff, dobrnęłam do końca! Mam nadzieję, że nie sama. Kolejny powód, by się cieszyć, że nie zużyłam zbyt wielu kosmetyków :) Jak tam u Was, wytrwałe Czytelniczki? Dajcie znać, czy dopadła Was mania zużywania i dlaczego tak :P A może używałyście tych samych kosmetyków i chcecie dorzucić swoje zdanie? Albo zaproponować jakichś ciekawych następców? Chętnie poczytam Wasze komentarze.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...