Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że nie ogarnęła mnie żadna mania zużywania. Oczywiście jestem chomikiem i mam sporo skarbów w zapasie, ale nie zamierzam z tego powodu zmieniać swoich rytuałów i dziesięć razy w ciągu dnia ciapać sobie kremem po twarzy albo wylewać pół butli żelu na prawą nogę. Na takie akcje pozwalam sobie tylko wtedy, gdy jakiś produkt wybitnie mnie wkurza (w ramach przedsięwzięcia "pranie brudnego sumienia"). We wszystkich pozostałych przypadkach jestem raczej oszczędna i pomalutku drążę skałę. Kropelka za kropelką - aż sięgnę denka. W końcu wszystko kosztuje, a ja groszem nie śmierdzę.
Popatrzmy zatem na październikowe rozstania.
1. Krem na noc normalizacja i odbudowa z serii Phyto Tlen (Faberlic)
50 ml / około 20 zł (promocja)
Krem o bardzo lekkiej, przyjemnej konsystencji i specyficznym zapachu. Zawiera wyciągi z ziół (wierzbownica alpejska, tymianek, szałwia), alantoinę (pochodną mocznika) i kompleks tlenowy Novaftem-02 (faberlikowy patent...). Przeznaczony do skóry mieszanej. Zajrzałam mu do trzewi i wygrzebałam do ostatka, bo fajnie nawilżał i szybko się wchłaniał. Zresztą nie była to moja pierwsza tubka. Lubię go, bo odświeża moją skórę, ale jej nie natłuszcza. Obecnie na noc używam innego kremu z tej firmy. Cudów nie ma, ale też jest... przyzwoicie.
2. Antyperspirant Invisible (Nivea)
50 ml / około 10 zł
Chociaż nie należę do fanek kremu Nivea (niechęć wypiłam z mlekiem matki), antyperspiranty w kulce bardzo lubię. Wiem, wiem, w składzie jest
aluminium chlorohydrate, czyli chlorowodorotlenek glinu podejrzewany o rakotwórcze działanie. Kiedyś szukałam czegoś więcej na temat tego psotnika i okazało się, że oczywiście nie ma jednoznacznych dowodów przemawiających za jego nikczemnością. Ale kto tam wie - naukowcy też potrzebują kasy na różne zabawki. Ja, póki co, nie świruję i smaruję pachy kolejną fajną Niveą. Tym razem Dry Comfort. Pachnie jak krem Nivea, a jego zapach akurat lubię.
3. Szampon dodający objętości, papaja i bambus, do włosów delikatnych i pozbawionych witalności (Alterra)
200 ml / 6,89 zł (promocja)
Najpierw byłam zła. Miało być cudnie, a tu klops. Włosy zmierzwione i niezadowolone. Zupełnie nie chciały współpracować. Po kilku myciach zmieniłam zdanie o 180 stopni. Szampon może nie dodaje objętości, ale w połączeniu z morelową odżywką całkiem fajnie poradził sobie z moimi cienkimi, przetłuszczającymi się piórkami. Teraz myję głowę co drugi dzień, a nie codziennie. Pewnie po części jest to zasługa zmiany sposobu suszenia, ale jeszcze zanim wprowadziłam innowację, widziałam zadowalające rezultaty.
Butli nie rozkroiłam, bo udało mi się zdjąć korek i wszystko wypłukać.
4. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu z ekstraktem z bławatka (Nivea)
125 ml /10 zł
Raczej do niego nie wrócę. Fakt, zmywał całkiem nieźle, nie szczypał. Dopóki miałam w butelce dwie fazy, dopóty nie miałam większych pretensji. Niestety płyn po każdym wstrząśnięciu rozwarstwiał się w ekspresowym tempie, więc na koniec zostałam z samą "tłustą" częścią (jakaś 1/5 opakowania). A to już nie było przyjemne...
5. Serum wzmacniające paznokcie z wapniem i witaminą C (Wibo)
11 ml / ok. 6 zł (teraz kosztuje nieco więcej)
Mam, regularnie używam, nie oddam!
6. Zmywacz do paznokci (Nailty)
200 ml / ok. 4 zł
Jak wyżej. To moja trzecia butla. Na razie nie szukałam innego, chociaż powoli zaczynam go podejrzewać o wysuszanie płytki paznokcia. Tak czy siak, lubię sztachać się tym zapachem. :P
7. Korektor w płynie z minerałami, Multi Mineral Anti-Age Concealer (Bell)
7,5 g / 11,10 zł
Bardzo mi pomaga w tuszowaniu oznak zmęczenia. Czasami nakładam go na pryszczole, chociaż nie jest do tego przeznaczony, i też daje radę. Ma dwa odcienie. Ja miałam ten jaśniejszy (nr 1). Trochę ciemnieje na skórze, ale nie odcina się od reszty mojej twarzy. W środku zostało jeszcze trochę produktu, ale nie znęcałam się nad opakowaniem, bo zdążył się przeterminować (6 miesięcy od otwarcia). Kupiłam nowy, ale w międzyczasie napoczęłam roll-on Garniera i Match Perfection Rimmela.
8. Maskara Sexy Curves (Rimmel)
8 ml / 22,39 zł (pewnie z promocji)
Tej pani chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Podkręca, pogrubia, wydłuża. Pracowita babka. Polubiłam ją za fajne gumowe (sic!) rozwiązania, tj. za ciekawą szczoteczkę i zabezpieczenie, które bardzo dobrze ściąga nadmiar tuszu przy jej wyjmowaniu. Używałam cztery miesiące. Pewnie używałabym nadal, ale spróbowałam czegoś innego i nie chce mi się już bawić z podeschniętym tuszem.
9. Podkład rozświetlający Healthy Mix w odcieniu 51 Light Vanilla (Bourjois)
30 ml / ok. 60 zł (akurat nie było promocji :()
Nie jest idealny, ale zdecydowanie lepszy od swoich badziewnych poprzedników, którzy są plamą na honorze mojej kosmetyczki. Wyrównuje koloryt cery, nadaje ładny blask. Na początku byłam w nim zabujana, potem zaczęłam szukać dziury w całym. Niestety znalazłam, bo nie matuje na zbyt długi czas (może nie powinnam używać podkładu rozświetlającego, gdy mam mieszaną cerę?) i zostawia ślady na telefonie. Poza tym PODEJRZEWAM, że mnie zapycha, chociaż równie dobrze może to być wina pudru, czekolady, parówek, okresu, braku snu, twardej wody, tęsknoty, zmotoryzowanych i Bóg wie, czego jeszcze...
Już dawno kupiłam kolejne opakowanie, bo nadal uważam, że jest bardzo dobry. Poza tym ma świetny, jasny kolor.
10. To już ostatnie zdjęcie i tym razem mamy na nim zbiór wyrzutków po wspomnianej przeze mnie lakierowej inwentaryzacji. Kolorowe emalie to głównie kilkuletnie starocie, które albo zgęstniały na amen (nie pomogło rozcieńczanie), albo brzydko się rozwarstwiły, albo straciły kolor. Niektóre kupiłam sama, inne odziedziczyłam po mamie. Najbardziej szkoda mi tych wąskich buteleczek z Faberlica, bo w ich wnętrzu były skarby...
U dołu zdjęcia widać trzy przezroczyste "okazy". Dwa z nich to preparaty z KillyS - nabłyszczacz oraz witaminowa bomba. Obydwa stosowałam jako bazę (tak, tak, nabłyszczacz też!) i szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, jak bardzo potrafiły przedłużyć trwałość lakieru. Essence czy Wibo mogłam nosić nawet tydzień. Niestety te produkty mają pewne wady - gęstnieją, zanim zdąży się je zużyć, a poza tym pewne lakiery lubią na nich bąblować. Witaminowa bomba śmierdzi. Podobnie jak trzeci bezbarwny wyrzutek. To jakieś coś z Faberlica, ale nie ma na tym żadnej nazwy, więc nie będę ryzykować.
Uff, dobrnęłam do końca! Mam nadzieję, że nie sama. Kolejny powód, by się cieszyć, że nie zużyłam zbyt wielu kosmetyków :) Jak tam u Was, wytrwałe Czytelniczki? Dajcie znać, czy dopadła Was mania zużywania i dlaczego tak :P A może używałyście tych samych kosmetyków i chcecie dorzucić swoje zdanie? Albo zaproponować jakichś ciekawych następców? Chętnie poczytam Wasze komentarze.