niedziela, 29 stycznia 2012

Zaległe pożegnania (eins)

Zbliża się koniec stycznia, więc pora na zużycia. No tak, tylko że moje będą listopadowo-grudniowe. Słomka jak zwykle trzyma rękę na pulsie. Umarlaka.

CZĘŚĆ I: Pielęgnacja dłoni i paznokci

Było, minęło...

 1. Zmywacz do paznokci (Nailty)
200 ml / ok. 4 zł
 

Powtórka z rozrywki. Nic dziwnego, skoro zużywam w tempie jedna butla na dwa miesiące. Bardzo lubię, więc na razie pozostaję mu wierna. Tym razem jednak jestem zmuszona wrzucić na luz ze sztachaniem. Czemu? Ano przekonałam się na własnym nosie, że niektóre partie są felerne i śmierdzą gorzej niż pozostałe.



2. Ochronny krem do rąk z silikonem (Avon)
100 ml / ok. 9 zł (można dorwać taniej)

 
Kto nie smaruje, ten… cierpi. Nie znoszę mieć spierzchniętych dłoni, dlatego smaruję kremem ile wlezie. Zwłaszcza teraz, kiedy mróz nie oszczędza, a grzejniki suszą na wiór. Kremów Avonu używam od lat. Przepadam za glicerynowym, ale dla odmiany skusiłam się na silikonowego braciszka. Dobrze się wchłaniał, nie kleił (tego nie cierpię!) i ładnie pachniał. Moim wymaganiom – co prawda niezbyt wygórowanym – sprostał na piątkę z plusem.


3. Olejek do skórek i paznokci suchych, podatnych na uszkodzenia i pękanie (
Barbra)
7 ml / 11,99 zł


Pachnie obłędnie słodziutkimi pomarańczkami. Po każdym wysmarowaniu pazurów miałam ochotę wychylić go do dna, a potem jeszcze oblizać palce. Jest bardzo wydajny i ma uroczą pipetkę. Czy pomaga? Nie jestem w stanie tego stwierdzić. Tak wiele czynników ma wpływ na kondycję moich paznokci, że nawet nie zamierzam zgadywać, który z nich jest
najkorzystniejszy. Mogę podejrzewać, że olejek był fantastyczny, ale równie dobrze mogłoby się okazać, że jadłam w tamtym czasie dużo owoców i warzyw, i to one odwaliły kawał świetnej roboty.  Dwie rzeczy wiem na pewno: olejek nie zrobił mi krzywdy i dobrze nawilżył skórki. Paznokcie smarowałam regularnie, bez względu na to, czy krzyczały lakierem czy paradowały nieprzyzwoicie nagie. Raz zafundowałam sobie tygodniową kurację (smarowałam 3-4 razy dziennie obnażony paznokieć), ale nie zauważyłam spektakularnych zmian. Co wcale nie oznacza, że ich nie było. Być może pojawiły się z opóźnieniem – pazury jednak chwilkę rosną – a ja nawet nie zauważyłam.


4. Rozgrzewający peeling do skórek i paznokci
(Avon)
30 ml / dorwałam za grosze

Nie chcę za bardzo rozpisywać się na temat produktu, którego nie mogę w tej chwili znaleźć w katalogu (czyżby wycofany?). Powiem tyle: był bardzo wydajny, rzeczywiście rozgrzewał i ułatwiał odsuwanie skórek. Mam wrażenie, że moje keratynowe stadko było zadowolone z
cotygodniowego masażu. Tak, mówi, że było. I tęskni.


W porządku. Na dzisiaj wystarczy. Ciąg dalszy nastąpi.

W międzyczasie możecie się podzielić swoimi spostrzeżeniami. Chętnie zapoznam się z Waszymi pewniakami. Które kremy do rąk lubicie? Po które zmywacze sięgacie najczęściej? Skuście mnie czymś...

piątek, 27 stycznia 2012

Boho-maz dedykowany (Inspirowane muzyką: Ścieżka 1)

Były inne plany na dzisiejszy wpis, ale słońce znów miało na mnie wylane i postanowiło pięknie świecić przez cały dzień. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko wykazać się mile widzianą elastycznością: chwyciłam za pędzle i wymyśliłam boho-maza. Uwaga! Boho-maza sponsoruje Katalina, bo to ona postanowiła się pozbyć przecudnej paletki 88 połyskliwych cieni Coastal Scents, a ja dedykuję go zarówno jej, jak i Hexxanie, która - nie wiedzieć czemu - upodobała sobie moje maziaje. Dziękuję, Dziewczęta!

Boho-maz!

O matulu! Powinnam wreszcie odpowiedzieć na wszystkie zaległe tagi, a nie marnować czas na takie bzdety...

Bzdet!

Pokazuję Wam tylko jedno oko, bo drugie zostawiłam sobie au naturel. Sama nie wiedziałam, gdzie mnie ręka poprowadzi (nioh, jak to fajnie brzmi). Chciałam poeksperymentować i nieskromnie powiem, że eksperyment uważam za udany.

Exhibit A

Oczywiście nie wyszłabym w tym makijażu do warzywniaka, ale na szaloną imprezę - w te pędy! Tylko jakoś nie ma z kim iść. Ech, podensiłabym sobie, zwłaszcza że karnawał. Niech mnie ktoś przygarnie... :(

Rzucam urok
na mojego przyszłego towarzysza imprezy!

Okej, zdjęć mogło być więcej, ale nie będę przesadzać. Co za dużo, to niezdrowo. Teraz Wam pokażę, jakich surowców i maszyn użyłam przy produkcji tej tapety.

Surowce i maszyny :)

Co my tutaj mamy? Ano różne takie. Może wymienię, bo przecież wypada założyć, że ktoś może być zainteresowany:
  • baza pod cienie (Artdeco)
  • korektor Match Perfection 030 Classic Beige (Rimmel)
  • paleta cieni 88 Ultra Shimmer Eye Shadow Palette (Coastal Scents) - wykorzystane cienie oznaczyłam kwadracikiem
  • paleta Paraguaya (Sleek) - cienie Sandstone i Blush przydatne do rozcierania oraz Stone do brwi
  • paleta Au Naturel (Sleek) - nie ma jej na zdjęciu, ale poczęstowałam się najjaśniejszym cieniem (Nougat), a czerń (Noir) wzięłam do zrobienia kreski
  • cień dinozaur Classic Canvas (Avon)
  • czarna kredka SuperShock (Avon)
  • fioletowa kredka Longlasting Eye Pencil 08 Touch of Glam (Essence)
  • tusz False Lash Effect Fusion (MaxFactor)
  • pędzle: Inglot, Maestro i jakaś sierota avonowa
Ponadto bardzo ważnym elementem było tło muzyczne. Przypomniałam sobie o Radiohead i gdybym puszczała z winyla, a nie youtube'a, to chyba zjechałabym płytę na łyso. Lotus Flower. Bardzo dobre dźwięki wspomagające, idealne do boho-mazania. Przynajmniej dla mnie.



I co mi powiecie, Żabki Kochane? Widzicie różnicę pomiędzy ciapaniem na szybko (patrz: poprzedni wpis), a precyzyjnym boho-mazaniem? Bo ja owszem. Zawsze.

niedziela, 22 stycznia 2012

Oko dla Troya

Na czym to ostatnio stanęło?
Aha, już wiem, chciałyście zobaczyć niedorobione oko. Nie ma sprawy, właśnie się doigrałyście:

Jebs!

Pewnie mogłam je zrobić staranniej, ale spieszyłam się na rozpustę ze stri w Golden Rose. Wyszło, jak wyszło, nie zamierzam czarować, że byłam niezadowolona. Wręcz przeciwnie, spodobało mi się. Do tego stopnia, że przed wyjściem cyknęłam kilka fot z gatunku: "robię, co mogę, ale nic z tego nie będzie, bo słońce ma na mnie wylane". Bądźcie wyrozumiałe.

Słońce ma na mnie wylane...
 
Myślę, że Troy by był. Na pewno ucieszyłby się z takiego makijażu.

Tak z innej beczki: Słomka znowu jest słomiana. Na razie jeszcze to do mnie nie dotarło. Od wtorku musiałam pracować na zwiększonych obrotach i przy zmniejszonej dawce snu. Jak zwykle nic z tego nie będę miała. Chyba że satysfakcję. Frajer.

Oko frajera.

Mam trochę pomysłów, ale na razie muszę skończyć to, co zaczęłam. Dlatego grzecznie mówię dobranoc.
Nie mogę się doczekać poniedziałku!

niedziela, 15 stycznia 2012

Mój Troy i jego pożyczone klejnoty

Pędzę z szybkim postem lakierowym, bo na coś ambitniejszego nie mogę sobie teraz pozwolić. Poznajcie Troya:

Witam, jestem Troy. Położyła mnie na Jewel of the Orient (Sensique).
Bo sam nie mam klejnotów.

Troy jest brokatowym lakierem nawierzchniowym i należy do kolekcji Essence Nail Art Twins. Jego partnerką jest róziowa Gabriella, której nie kupiłam i nie zamierzam. Zrobiłam mały risercz i wyszło na to, że Troy i Gabriella to słodka para z High School Musical. Cóż, teraz mogę mówić, że jestem fanką Troya. Tak, fejspalm. Ale z jakimi ładnymi paznokciami! (Poza tym to wszystko przez Katalinę! Znowu!).

Seksi!

Spróbowałam go jakiś czas temu i oszalałam. Drobinki są przepiękne, jaskrawe - fioletowe, niebieskie, srebrne. Lakier dosłownie skrzy się w słońcu i sztucznym świetle, a moje paznokcie wyglądają jak kolorowy pompon. Z początku planowałam wyszydzić prawdziwego Troya za to, że nazwali jego imieniem taki oczobijący (chciałabym użyć innego słowa, ale skoro już jestem taka grzeczniutka...) brokat, ale potem zobaczyłam Gabriellę i zrozumiałam, że nie trafił najgorzej.

Na zdjęciach mam trzy warstwy na niebiesko-fioletowym Jewel of the Orient z duochromowej limitki Sensique (pożyczony od stri). Pamiętajcie o tym! Troy sam w sobie ma przezroczystą bazę, więc dużo zależy od tego, na czym spocznie.

Błyszczę się pod lampą.

W cieniu też jestem interesujący.

Podoba się? To pędem do Natury czy innego przybytku rozpusty, bo chodzą słuchy, że ta para jest na dywaniku i niedługo wyleci z kolekcji.

Aby należycie zwieńczyć swoją pieśń pochwalną, przygotowałam niespodziankę. Potraktowałam naszego lalusia szronionym matem z Catrice. Lubię to!

Po lewej - cień. Po prawej - słońce.
Frosting Top Coat jest tylko na trzech palcach.
Na pewno nie zgadniecie na których. Muahaha!

Aha, proszę mi nie jęczeć, że zmywanie jest dodupne, bo wcale nie jest, jeśli się ma kawałek folii aluminiowej.

Dobra, napisałam, co chciałam , a raczej - ile mogłam. Zostawiam Was ze swoimi szponami (nie bójcie się, już dawno ścięłam), a sama idę popatrzeć na listę z szajsem, który muszę zrobić do końca tygodnia. Nie po drodze mi z tym wszystkim, bo jeszcze chwila i znów zamienię się słomianą Słomkę. Fuck!

Wszystkie lakiery, których użyłam.
Bros before hoes!


Jest mi niezmiernie miło. Pomimo iż nie grzeszę częstotliwością dodawania nowych wpisów, jesteście ze mną. I ciągle Was przybywa. Dziękuję za wizyty i każdy komentarz!

PS Mam jeszcze makijaż do tych pazurów. Z niedociągnięciami, but still. Chcecie?

czwartek, 5 stycznia 2012

Zabawa w zielone

Pazurki z poprzedniego posta mają się dobrze. Przykryłam je dziś bezbarwnym lakierem, żeby jeszcze troszkę się nimi cieszyć. Chociaż jednocześnie chce mi się czegoś nowego.

Mam dla was obiecane oko, które zrobiłam przedwczoraj i powtórzyłam dzisiaj, ponieważ przypadło mi do gustu. Zielonkawe, bo miało pasować do pazurów.

Szok!

Wykorzystałam dwie kredki Bourjois. Dostałam je w prezencie od Simply (dziękuję! dziękuję!). Kredki to ostatnio moja miłość, więc moja kochana przyjaciółka ustrzeliła dziesiątkę. Ciemniejsza, leśnozielona jest z serii Khol & Contour (80 Vert Expressif), a ta bardziej seledynowa ze złotymi drobinkami z Regard pailetté (34 Vert stupéfiant). Po dwóch użyciach - ciemna jako baza, jaśniejsza jako smaczek - jestem zadowolona z ich koloru, miękkości i pigmentacji. Mam nadzieję, że tak zostanie. Pomażemy, zobaczymy.

Oprócz kredek sięgnęłam po wypiekany cień z Kobo Luminous Baked Colour (305 Emerald). Pomogłam sobie nim przy rozcieraniu kreski na dolnej powiece. W samym kąciku dodałam cień Catrice Absolute Eye Colour (050 The Noble Knights). Na pewno skorzystałam też z dwóch brązowych cieni, ciemniejszego i jaśniejszego, do wykonturowania powieki, ale nie zobaczycie ich na poniższym zdjęciu.

Materiały :)

Dobra, to by było na tyle. Łapcie jeszcze drugie zdjęcie, w trochę innej, truposzowatej kolorystyce. Żeby nie było smutno.


Co tak zielono?

Nie, nie boję się kolorów w makijażu. Czego tu się bać?

środa, 4 stycznia 2012

Para, para, paradise!

Mocne postanowienie poprawy.

Tuż przed końcem roku zaszalałyśmy ze stri na zakupach. To była moja i mojego portfela pierwsza wizyta w firmowym sklepie Golden Rose. Rezultat? Ja: oczopląs i ślinotok. Portfel: burczenie w brzuchu. Bardzo się cieszę, że nie mam tego sklepu pod nosem, bo wyniosłabym z niego trzy siaty lakierów. Albo i więcej. A tak mogę wierzyć, że jestem twarda.

Nie chcę mnożyć eksponatów w swojej szufladzie rozpusty. Nie jest to kwestia braku miejsca czy nadejścia nowego roku. Po prostu przemawia przeze mnie zdrowy rozsądek. Tak, zdarza mu się, o dziwo. Biorę się za siebie. Zamierzam eksperymentować z tym, co już mam. Motto na styczeń to: "bawmy się". Na mieście mówią, że jest karnawał czy coś w ten deseń. Trzeba korzystać.

Na pierwszy ogień poszły trzy lakiery, z którymi jeszcze nie miałam przyjemności. Zanim zaczęłam zabawę, zrobiłam spa swoim mackom, spiłowałam wkurzające krogulce (nie tknęłam obcinaczki, słowo honoru!) i standardowo smarnęłam odżywką Sensique. Do dzieła!

Od lewej: Essence - LE Return to Paradise 03 Back to Paradise;
Golden Rose - Paris Nail Lacquer nr 217
Inglot - Nail Enamel nr 204

Przede wszystkim piękny, ciemnozielony lakier 03 Back to Paradise z limitki Essence Return to Paradise.  Zdaje się, że był rozchwytywany. Ja w tym czasie dopiero odkrywałam skarby Natury. Najważniejsze i najbarwniejsze miejsce w szafie Essence było po prostu przetrzebione, toteż dziwiłam się, kto pozwala na taki pustostan. Czy nie można domówić? Głupia, ach, głupia, niczego nieświadoma słomka... Ten egzemplarz pożyczyłam od stri (dziękuję! dziękuję!).

Kiedy lakier spokojnie zastygał sobie na moich paznokciach, wpadł mi w oko Golden Rose Paris Nail Lacquer nr 217 z letniej kolekcji. Doszłam do wniosku, że będzie idealnie komponował się z ciemnozielonym podkładem i postanowiłam zaryzykować. W ruch poszła taśma klejąca. Moje zdobienie nie jest odkrywcze - już gdzieś widziałam takie paseczki - ani nawet idealnie wykonane, ale cieszę się do swoich pazurów jak głupia do sera. Proszę mnie zatem nie besztać, tylko czerpać garściami z mojego małego szczęścia (wszelkie porady, jak zawsze zresztą, mile widziane).

Aha, na koniec, tak z przekory, dorzuciłam flejki nr 204 z Inglota. Gwiazdkowy prezent od Batmana (dziękuję! dziękuję!). Przepiękne płatki sprawiają, że mój zielony wzorek puszcza oczko w kolorze indygo. Wszystko zależy od oświetlenia i kąta patrzenia. Jest intrygująco.

Jeśli macie wrażenie, że widzicie ślady mojej pościeli... to nie pościel, to flejki. :P
Kliknij, a zrozumiesz.


Zmykam, bo się trochę boję. Wkrótce dorzucę dzienne oko zmalowane do tych pazurów.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...