piątek, 31 maja 2013

Na szczycie

Miałam okazję poznawać blogerki na dwóch rodzajach spotkań: tych z giftami, i tych z ludźmi z krwi i kości. Nie mam nic przeciwko pierwszemu z nich, ale wolę drugi. Przede wszystkim dlatego, że jest kameralniej...

W środę widziałam się z Simply. To nie było spotkanie blogerek. Simply jest moją przyjaciółką z czasów studenckich, więc nic dziwnego, że umawiamy się za każdym razem, gdy przylatuje do Polski. Ale, ale! Tym razem dołączyła do nas Katalina. I tu ciekawostka, a może i nie - Katalinę znam (z czego niesamowicie się cieszę) właśnie dzięki temu, że ponad rok temu postanowiłam podpiąć się pod urodową część blogosfery. Z mojego pierwszego kameralnego spotkania. I tutaj dochodzimy do sedna tego wpisu: na tamtym spotkaniu poznałam także Stri. Do Stri wybieram się dzisiaj. Tak jest, jadę w dół mapy i zamierzam zostać tam na dłużej, chyba że kot mnie nie polubi i dyskretnie okaże swą niechęć poprzez nasikanie do bagażu.

Wszystko jest trochę magiczne, bo w weekend nie będziemy same. Tak się szczęśliwie złożyło, że przyjedzie do nas Jeżu, nawet Hexx znalazła chwilę. Przebieram nóżkami.

Bo widzicie, nie potrzeba wcale sponsorów i ich giftów, żeby się można było zjechać z różnych krańców Polski, ba, z różnych krańców Europy nawet. Nie potrzeba rezerwować stolików, umawiać się na składkę (dajcie spokój, zrzutę na alko można zrobić w każdej chwili), drukować plakietek, mieć tysiąca obserwatorów. To wszystko jest okej, o ile pamiętamy, że tak naprawdę wystarczy tylko jedno - chcieć.

No to lecim!

Dwie godziny temu pomalowałam paznokcie na wyjazd i nie wyszło zbyt dobrze. Ale wiecie co? Walić to. Stri na pewno ma dla mnie zmywacz i mnóstwo lakierów do wyboru.

Tak się cieszę, że Was zobaczę!

Buziaki,
Słom

czwartek, 23 maja 2013

Tydzień Wellness & Beauty

Dzisiaj chciałabym porozmawiać o tym:

Dafuq?

I nie tylko. Zainspirowała mnie gazetka Lidla. Tym razem Lidl zarządził tydzień wellness&beauty. Chwilowo w asortymencie sklepu znalazły się (między innymi) nawilżone płatki do demakijażu i peelingu. Gdy poprzednim razem Lidl wymyślił taki tydzień, ciekawość wzięła górę i kupiłam dwa opakowania. Przyznaję, że historia z górą i ciekawością powtórzyła się również teraz, ale z zupełnie innego powodu - chciałam się dowiedzieć, kiedy był ten ostatni raz. Wiecie kiedy? Rok temu...

Dzień dobry.

Co ciekawe, dwanaście miesięcy temu płatki były o złotówkę droższe. Obecnie Lidl życzy sobie 7 złotych bez grosika za opakowanie zawierające 40 płatków zwykłych lub 30 peelingujących. Pytanie zasadnicze: czy warto było wyskakiwać wtedy z kasy? Czy warto wyskoczyć teraz?

Płatek miodowo-migdałowy.

Ja nie zamierzam. Wizja mokrego płatka do demakijażu brzmi obiecująco, zwłaszcza dla kogoś w podróży, ale rzeczywistość miała inne plany niż moja wyobraźnia. Płatek nie radził sobie z domyciem podkładu, o makijażu oczu nie wspominając (a nie używam tuszu wodoodpornego). Na twarzy zamiast czystej skóry pozostawała lepka warstewka. Dobrze chociaż, że przyjemnie pachnąca. Taki płatek można ewentualnie do wstępnego oczyszczenia użyć, wykorzystać, ale wtedy opcja podróżnicza odpada. Równie dobrze mogę zabrać mini butelkę z micelem i zwykłe płatki, sucharki. W domu też zdecydowanie lepiej sięga mi się po "tradycyjny" zestaw.

To samo robi mi się z pieniędzmi w portfelu, if you know what I mean.

Co jeszcze? Po każdym podejściu do płatków zaliczałam wysyp białych pypci (z angielska whiteheadów - lubię angielską nazwę, bo ona jest samoprzezsięmówiąca). Nie sądzę, aby to była wina składników, prędzej tego, że skóra nie zaliczyła dostatecznego oczyszczenia i pory ulegały zaczopowaniu. Dzisiaj nie pozwoliłabym na takie niedomycie, wtedy częściej zdarzały mi się niedopatrzenia (och, widzę te spojrzenia pełne pogardy). Odnotowawszy regularne wysypy, wkurzyłam się srogo i resztę płatków zużyłam do oczyszczania, ale zupełnie czego innego - kosmetyków oraz mojej ręki z robionych dla Was słoczy. Tutaj sprawdziły się świetnie, ale nawilżone chusteczki też dają radę, przy czym są tańsze, więc po co przepłacać?

Płatek z jojobą.

Skąd wiem, że to nie wina składu? Płatki peelingujące mają podobną zawartość chemiczną, a jednak moja skóra nie strzela fochów po kontakcie z nimi. Pewnie dlatego, że stosuję je do zdzierania, a nie oczyszczania. W tej roli spisują się jako tako, są dosyć ostre, raczej nie polecam wrażliwcom. Na niekorzyść działa fakt, iż farfocle lubią zostawać na twarzy. No i lepka warstewka once again. W porównaniu z moim ukochanym St. Ivesem przegrywają z kretesem, w ogóle przy "tradycyjnym" peelingu mechanicznym mogą się schować, bo jednak nie pomasujemy sobie takim płatkiem zbyt długo, co przekłada się na - mimo wszystko - gorsze zdarcie. Mam je do dziś, bo trochę o nich zapomniałam. Po roku nadal są wilgotne i zdatne do użycia (termin do sierpnia 2014).

Wilgotny płatek peelingujący w porównaniu z "sucharkiem".


Uwaga: płatków peelingujących nie powinniśmy stosować, gdy mamy trądzik.

Z tyłu jest normalny. A może z przodu?

Także powtarzam, ja nie zamierzam kupować, wystarczy mi pojedyncza przygoda, ale jeśli Wy macie ochotę na swoją, to wiecie, gdzie jej szukać.

Płatki są zabezpieczone.

Bebechy dla zainteresowanych (same płatki są z bawełny, mikrowłókna poliestrowego i poliestru):

Zwykłe.
Peelingujące.

Trochę matematyki. Według Kosmopedii maksymalne dopuszczalne stężenie phenoxyethanolu w gotowym produkcie to 1%. Skoro wiemy, że skład podawany jest w systemie od najwięcej do najmniej, to czy jojoby (Simmondsia Chinesis Seed Oil), miodu (Mel) i migdałów (Prunus Amygdalus Dulcis Oil) jest tutaj dużo czy mało? Hę?


Dla zainteresowanych wrzucam również wellness&beauty w wydaniu Lidla.

Sprawdzałam, peelingujące też są.

Kolastyna. Chyba nigdy nie miałam niczego z Kolastyny, a Wy?

Kolastyna , AA i trukwa.
Interesowały mnie sucharki peelingujące, ale dałam za wygraną, nie chcę kolejnych farfocli.

Cien, marka lidlowa. Ciekawe, jak jest z zapachem tych maseł. Miał ktoś?
Różne takie różności.
Narzędzie tortur. Mam podobne i... torturuję. Całkiem regularnie, mhehehe.
A może kolorówkie?

Nicht interessant.

I jak? Idziecie na zakupy?

Na dziś wystarczy.

Pozdrawiam wszystkich, całuję wytrwałych,
Słomiś

niedziela, 19 maja 2013

Miało być nudno

Mam taką przypadłość.
Znacie to?
Siadam z myślą "będzie nudziak, będzie nudziak, nudziak będzie jak jasna cholera".

Kończy się następująco:

Już było podobne.

To jest trochę jak z mówieniem sobie: "już więcej nie piję", gdy jest się na ciężkim kacu.
A potem sięgasz po paletę i słyszysz: "ze mno sie nie napijesz?".

Dammit!

Słabe wole mam.

Brązy to głównie kredki MUA i Essence oraz ukochana paletka Revlon Coffee Bean.
Niebieskości z paletki Physicians Formula (Cat, dziękuję raz jeszcze).
Na ustach kredka Emily 211, a na niej masełko L'oreal Caresse 101 Tempting Lilac oraz błyszczyk Collection 2000 3 Rock Steady z linii Lock N Hold.

Miłego dnia,
Słom.

piątek, 17 maja 2013

Widokówka

Dziś upały, byle dalej od komputera. Dlatego post zdjęciownik-śmieciownik, nie miejcie mi za złe.

Długi weekend majowy zaskoczył nas w domu. Bez kiełbasy z grilla i spółki. Dopiero tydzień temu obraliśmy kurs na małą przygodę. W deszczowy piątek zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy na zachód odwiedzić znajomych w Mrzeżynie - dla mnie jednak zupełnie obcych ludzi. Towarzystwo dopisało, pogoda mniej. Zostaliśmy dłużej.

Do Muszelki.


Weżu szuka owoca.


Hel ukradli!


Nie ogarniam.


Tego też.


Brzydkie zdjęcie, piękne miejsce.


Muszelka.

Generalnie, jeżeli wybieracie się w te rejony, z czystym sumieniem mogę Wam polecić panów Pierzynów.
Pierzyna senior prowadzi restaurację-pub Muszelkę w Mrzeżynie (klik). Tam spaliśmy. Jedzenie palce lizać, zwłaszcza jajecznica, golonka(!), szaszłyki i miętowa żubrówka.
Pierzyna junior w okresie od czerwca do sierpnia urzęduje w Ustroniu Morskim, opiekując się polem namiotowo-campingowym Sagma 2 (klik) oddalonym 20 metrów od Morza. Na polu nie byłam, ale człowiek tak pozytywny i obrotny, że powinien dalej się rozmnażać ;)

***


Przy okazji chciałam napomknąć, że dzisiaj ostatni dzień zgłoszeń do urodzinowego Hexxboxa (klik). Pamiętajcie, że możecie się zgłaszać, nawet jeżeli już jesteście recenzentkami.
Do dzieła!


piątek, 10 maja 2013

Zieleninka

Późno jest. Szybko wrzucam zdjęcia i uciekam.

Cyk numer jeden.

Makijaż jest stary i w tej chwili chciałabym też, żeby był nieco inny. Na pewno popracowałabym nad kreską, być może dobrała inną pomadkę (zaraz zobaczycie). Napisałam, że stary, ale nie pamiętam dokładnie, kiedy go namalowałam. Pamiętam tylko, że jechaliśmy wtedy, między innymi, do Castoramy oglądać płytki, więc najprawdopodobniej właśnie cofnęliśmy się do lipca zeszłego roku. Trochę ten bidulek leżakował...

Cyk pod nieco innym kątem...

Sprawdziłam w kajeciku, czy nie wynotowałam przypadkiem, jakich kosmetyków użyłam. Niestety. Wiem tylko, że na linii wodnej mam kredkę Max Factora (rany, ile to już czasu ją męczę!), a na ustach błyszczyk Pierre Rene. Mogę jeszcze zgadywać, że te żywe kolory na powiece to w dużej mierze wynik spotkania z paletą Qianyu, którą kiedyś zwinęłam od Kat. Paleta zalatuje tanią chińszczyzną, ale pigmentacja i oczojebność (inaczej się tego nie da powiedzieć) cieni jest szalona. W konsystencji przypominają trochę kremowe Kobo - dobrze znany Golden Rose czy równie fajny Forest Green. Jeśli ktoś ma ochotę popatrzeć na tę tajemniczą paletę, jestem do usług, wystarczy dać znać. Trzech zdjęć i listu motywacyjnego nie trzeba przesyłać. Choć zawsze można.

... i w nieco innym oświetleniu.

Z moje strony to raczej wszystko.

Jest i twarz.
 
A nie, jeszcze trochę więcej amatorszczyzny.

Kiwi trochę.

Teraz już naprawdę dobranoc.
I dzień dobry.

Słomek

wtorek, 7 maja 2013

Emma i drzewa

Przedwczoraj z zainteresowaniem i herbatą w kubku obejrzałam filmik Emmy Pickles o ulubieńcach kwietnia. Mniej więcej w ósmej minucie nie słychać strzałów, ale Emma wspomina o bardzo ciekawym akcesorium.


Oto jest.
(Źródło)

Ciekawe akcesorium nazywa się Brush Tree i służy do suszenia pędzli w pozycji pionowej odwróconej, czyli takiej, która do suszenia pędzli jest najbardziej wskazana, gdyż albowiem wówczas woda nie ścieka nam do skuwki, nie imprezuje z klejem (hyh) i nie robi bałaganu. Oczywista oczywistość.

Tego nie chcemy.

Brush Trees dostępne są w dwóch rozmiarach. Tam wyżej widzicie oryginalne drzewko, przeznaczone dla pędzli o szerszych trzonkach. Zmieścimy w nim 12 smyradełek, chociaż oczywiście w każde okienko można wepchnąć kilka cieńszych pędzli - wtedy damy radę z większą rodzinką. Niemniej jednak na prośbę klientów pojawiło się również drzewko na mniejsze pędzelki. Tutaj wejdzie ich 24.

Na maluszki.
(Źródło)

Brush Trees dostępne są w trzech kolorach: czarnym, białym i różowym. Po wysuszeniu pędzli drzewko można złożyć, ewentualnie przetrzeć ściereczką i schować w mniej widoczne miejsce. W filmiku Emmy zobaczycie, jakie to proste.



Drzewka nie są produkowane przez żaden wielki koncern, ale wymyślone i ręcznie wytwarzane przez parę Amerykanów, Bena i Jan. Zapewne domyślacie się, do czego to wszystko zmierza. Tak, cena może przytłoczyć. Duże drzewko kosztuje prawie 35 dolarów, a mniejsze 25. Można także kupić zestaw i zaoszczędzić 10 dolców, czy raczej wydać je na przesyłkę, która kosztuje prawie 12 dolarów (ciekawe, czy doszłyby do tego jakieś dodatkowe cła, dopłaty? - zupełnie się nie orientuje, nie zamawiam z zagramanicy, tylko czytam o tym, jak Wy zamawiacie). Chyba że mieszkacie w Stanach, tam przesyłka jest darmowa.

Brush Trees znajdziecie tutaj:  http://www.benjabelle.com/

I co Wy na to? Pomijając kwestię ceny, która dla jednych będzie znośna (w końcu nie kupujemy drzew codziennie), dla innych przytłaczająca (ponad stówkę trzeba przeznaczyć), czy jest to fajny pomysł? Zbędny gadżet czy przydatne akcesorium?

Wiem, że wiele kobiet ma trzy pędzle na krzyż, ale powiedzmy sobie szczerze: nasza społeczność jest w dużej mierze społecznością, której trzy pędzle na głowę nie wystarczą.
Podejrzewam także, że Panie Złote Rączki potrafiłyby zrobić coś podobnego samodzielnie...

Dalej w temacie drzew :)

Jak suszycie swoje pędzle tak w ogóle? Ja swoje oblekam w ciętą z metra podróbkę brush guardsów, wyszukaną przez Stri na jakimś jebaju, a później mnie częściowo sprezentowaną. Potem stawiam je pionowo na papierowym ręczniku z biedronki.

Kondomik skuteczny inaczej.

Taniej?

Pranie pędzli nie jest moim ulubionym zajęciem. Czasami się wzbraniam, ale nie w tym sensie, że korzystam z nich do maksymalnego zapaskudzenia, tylko staram się jak najwięcej kosmetyków nałożyć ręcami... Brawa dla tej pani!


Buziaki!
Słom

PS Emmą zachwycam się od tego filmiku:



poniedziałek, 6 maja 2013

Krótka historia

Będzie krótko, bo też krótki był dziś mój makijaż. Cera znów protestuje, i już sama nie wiem, czy nie odpowiada jej krem, woda, dieta, stres, może nawet wszystko naraz. W takie dni nie mam ochoty na jakieś skomplikowane historie, bo po prostu nie chce mi się za długo patrzeć w lustro.

Łyp. Taki standardowy. Tusz dogorywa.

Trochę podkoloryzowane.

Lubicie takie krótkie wpisy?
Owszem, mogłabym się pokusić o instagrama, ale nie chcę mnożyć bytów ponad potrzebę. Myślę, że fejs to i tak trochę za dużo jak na mnie. Powinnam pewnie wrzucać pojedyncze zdjęcia właśnie na fejsie, jednak mam tam Was zaledwie garstkę (kochaną!), no a ja jestem pazerna baba, łasa na komentarze i każde drgnięcie licznika wyświetleń...

Na wszelki wypadek puszczam teraz ostentacyjne oczko.

Miłego tygodnia,
Słom.

sobota, 4 maja 2013

Niech będzie, że arbuz

Nierzadko bywa tak, że kolor, który kładę na paznokcie, jest zupełnie przypadkowy. Dopiero potem otwieram szafę i zastanawiam się nad ciuchem (o ile w ogóle mam melodię na takie rozkminy).

Tym razem było inaczej.

Świadomy wybór.

Najpierw ubzdurałam sobie bordową bluzkę na wyjście. Brnąc dalej w to bzduranie, umyśliłam jej towarzystwo w postaci ciemnozielonego lakieru. Padło na Watermelon BarryM z serii Gelly Hi-Shine, przy czym pamiętajmy, że gelly jedynie brzmi jak jelly - na tym podobieństwa się kończą. Różnica nieznaczna, acz przyznacie, że żele i żelki to jednak całkiem inna historia. "Arbuz" kryje dość dobrze, na upartego już po pierwszej warstwie, więc z tym drugim nie ma nic wspólnego. (Tutaj apel: jeżeli znacie jakieś fajne lakiery z wykończeniem żelkowym, krzyczcie do mnie o nich w komentarzach, ładnie proszę!). Czy natomiast ma coś wspólnego z żelami, a precyzyjniej rzecz ujmując, czy błyszczy się jak one (to hi-shine or not to hi-shine?). Tego nie wiem: używam topów przyspieszających wysuszanie.

Na zdjęciu dwie warstwy arbuza na odżywce, przykryte topem Sally Hansen Insta-Dri.

Watermelon to prosta, ale nie wiem, czy trafna nazwa. Arbuzy owszem są ciemnozielone, jeżeli patrzeć po zewnętrzu, ale jednak chyba mniej niebieskie. Tutaj kolor jest głęboki, nieznacznie doprawiony czymś morskim, choć na pewno mniej niebieski niż Blackberry z tej samej kolekcji. Moim zdaniem elegancki. Może być ciekawszą wersją czerni.

Zjadłabym arbuza już.
Nie mam zastrzeżeń do pędzelka, konsystencja póki co też wydaje się w porządku. Producent zaleca zastosowanie bazy, i ja się pod to zalecenie podpinam, bo coś czuję po kościach, że może odbarwiać płytkę. Przy zmywaniu unikajmy tarcia, bo zamiast czystych paznokci zrobimy sobie zieloną katastrofę.

Pojemność? 10 ml.
Cena? Swój kupiłam za 20,90 zł w Minti Shop, ale są też dostępne tutaj za 20,80 zł. Chyba jeden z droższych lakierów w mojej kolekcji, taka prawda, że jednak przeważają w niej taniochy.

Właśnie widzę, że w Minti Shop jest promocja. Uwaga, lakier kosztuje po zniżce: 19,86 zł!!!
...
Proszę, drogie Minti, nie rozśmieszajcie mnie.

Zbliżenie takie.

Lakier nosiłam przez trzy dni. Dopiero drugiego dodałam starożytne flejki Golden Rose - Scale Effect 14.
I weź tu przebolej, babo, że po magicznej serii łusek w salonach pozostały co najwyżej wzorniki...

Echu.

A poniżej przypominam makijaż, który zmalowałam właśnie z okazji tego lakieru.
Nawet "inspirująca" bluzka się załapała!
Więcej zobaczycie tutaj.

Jak zwykle dołączam buziaki,
Słom.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...