Nie jest tajemnicą, że pałam dziką miłością do zapachu skrytego w tym pudełeczku:
To ja zmacałam. Nie mogłam się powstrzymać <wstyd>. |
Gdy jeszcze nie miałam swojego plastikowego słoiczka, to chciałam zamieszkać w takim, które siedziało u Stri, ale ostatecznie odpuściłam sobie ten kiepski z pewnych względów pomysł. Stri się upiekło, bo przecież odbyło się tamto spotkanie, na którym szczęśliwie otrzymała kolejne pudełeczko i - uwaga! - wielkodusznie mi je odstąpiła, za co jestem jej dozgonnie wdzięczna i ona sobie też, gdyż uniknęła współdzielenia łazienki z kosmetycznym ćpunem.
Ciekawe, czy bym się zmieściła. |
To była właściwie moja pierwsza pielęgnacyjna przygoda z The Body Shopem, którego darzę dziwnym sentymentem, ponieważ pamiętam z lekcji angielskiego wywiad z Anitą Roddick, założycielką marki. Zaciekawiła mnie przede wszystkim pomysłem, że po skończeniu kosmetyku klienci mogli przyjść z pustym opakowaniem po "dolewkę", dzięki czemu przysługiwał im upust. Kiedy pewnego pięknego dnia ujrzałam w obcym Bostonie sklep ze znajomym, ciemnozielonym szyldem, w środku aż zapiszczałam. Na początku pojawił się radosny flecik, lecz po chwil zawtórował mu prześmiewczy puzon, bo i tak nie było mnie stać na zakupy. Trudno się mówi...
Dziś TBS należy do L'oreala, Anita sprzedała go rok przed śmiercią i trudno oczekiwać, że wszystko jest takie samo. Mój dziwny sentyment jednak pozostał i nawet nieprzychylne recenzje nie pomagają go wymazać. Życie.
Wracając jednak do czekoladowego scrubu. Jego zapach zmienia się nieco w kontakcie ze skórą i nie podoba mi się aż tak szaleńczo, jak w pudełeczku, choć nie przesadzajmy, nadal jest bardzo przyjemny i umila szorowanie. W tym miejscu powinnam jednak wyraźnie podkreślić, że taki masaż ma najwięcej sensu, gdy robimy go na suchej skórze. W wodzie cukrowe kryształki rozpuszczają się stanowczo zbyt szybko, a biorąc pod uwagę, że scrub kosztuje zbójeckie 60 złotych za 200 mililitrów - nie chcemy tego, bardzo tego nie chcemy. Na sucho jest za to genialnie, mocno i ostro, dla delikatnych skór pewnie nawet zbyt ostro. Kiedy już uznamy, że dostatecznie dokopaliśmy martwemu naskórkowi, warto zaliczyć dokładne mycie, bo produkt zostawia ciemny, nieatrakcyjny osad. Ale nie jest to parafina, którą tak bardzo hejtujecie, bo nie widziałam jej w składzie. Po prostu: umyjmy się, a zostanie gładka, lekko natłuszczona skóra. Przyznaję nawet, że wielokrotnie ograniczałam się do samego scrubu (jak śmiałaś?!), nie sięgałam już po żaden krem ani masło, bo czułam, że skórze to wystarczy. Zwłaszcza latem tak było. Potem przypomniałam sobie, że mam jeszcze zalegającą po kątach resztkę limonkowego masła z Hawaiian Tropic.
Wymyśliłam sobie, że limonka będzie dobrym przyjacielem czekolady i kilka ostatnich szorowań wzbogaciłam lekkim i szybko wchłaniającym się masłem, które widzicie na zdjęciu powyżej, poniżej zresztą też. Miałam swój mały, środowy rytuał - najpierw najcięższy w tygodniu, ponaddwugodzinny trening, a po powrocie do domu ostre szorowanie, masło, piżama i niebo. Wielki smuteczek, że to już koniec.
Wracając jednak do czekoladowego scrubu. Jego zapach zmienia się nieco w kontakcie ze skórą i nie podoba mi się aż tak szaleńczo, jak w pudełeczku, choć nie przesadzajmy, nadal jest bardzo przyjemny i umila szorowanie. W tym miejscu powinnam jednak wyraźnie podkreślić, że taki masaż ma najwięcej sensu, gdy robimy go na suchej skórze. W wodzie cukrowe kryształki rozpuszczają się stanowczo zbyt szybko, a biorąc pod uwagę, że scrub kosztuje zbójeckie 60 złotych za 200 mililitrów - nie chcemy tego, bardzo tego nie chcemy. Na sucho jest za to genialnie, mocno i ostro, dla delikatnych skór pewnie nawet zbyt ostro. Kiedy już uznamy, że dostatecznie dokopaliśmy martwemu naskórkowi, warto zaliczyć dokładne mycie, bo produkt zostawia ciemny, nieatrakcyjny osad. Ale nie jest to parafina, którą tak bardzo hejtujecie, bo nie widziałam jej w składzie. Po prostu: umyjmy się, a zostanie gładka, lekko natłuszczona skóra. Przyznaję nawet, że wielokrotnie ograniczałam się do samego scrubu (jak śmiałaś?!), nie sięgałam już po żaden krem ani masło, bo czułam, że skórze to wystarczy. Zwłaszcza latem tak było. Potem przypomniałam sobie, że mam jeszcze zalegającą po kątach resztkę limonkowego masła z Hawaiian Tropic.
Przypomnijcie sobie, co się dzieje z tym, kto jada ostatki, sesese. |
Wymyśliłam sobie, że limonka będzie dobrym przyjacielem czekolady i kilka ostatnich szorowań wzbogaciłam lekkim i szybko wchłaniającym się masłem, które widzicie na zdjęciu powyżej, poniżej zresztą też. Miałam swój mały, środowy rytuał - najpierw najcięższy w tygodniu, ponaddwugodzinny trening, a po powrocie do domu ostre szorowanie, masło, piżama i niebo. Wielki smuteczek, że to już koniec.
Bardzo lekutkie. |
Pełen słoiczek limonkowego masła (200 ml) kupiłam za symboliczną kwotę 10 złotych, korzystając z promocji na Paatalu, bardzo nieprzyzwoicie dawno temu. Sprawdzało się świetnie w cieplejsze miesiące, ze względu na szybkie wchłanianie, dostateczne dla mojej skóry nawilżenie i przyjemny zapach, idealny na wakacje, bo powiedzcie, czy taka limonka do wakacji nie pasuje? Szkoda, że już go na Paatalu nie widzę.
Tym sposobem moje krótkie, ale niezwykle przyjemne wycieczki do krainy czekolady i limonki dobiegły końca. Bardzo bym chciała udać się jeszcze kiedyś na taką wyprawę, ale biorąc pod uwagę, że TBS strzela cenami z kosmosu, a Hawaiian Tropic do kosmosu wystrzelił (albo na te Hawaje właśnie), czekoladowe wojaże wydają mi się mało prawdopodobne. Zaliczyłam co prawda jedną "przygodę" z czekoladowo-pistacjowym scrubem Sweet Secret, ale był to błąd, którego już na pewno nie powtórzę.
Uch. |
Zdzierak może i zdzierał, ale inne jego właściwości zalazły mi za na skórę. Czekoladopodobny zapach zamieniał się za każdym razem w chemiczny ulepek. Aż wreszcie, chyba po trzecim z kolei szorowaniu, ubzdurałam sobie, że śmierdzę ropą i nie potrafiłam się tego wrażenia pozbyć, zupełnie jak oleistego klejucha, który nie chciał zleźć z mojej skóry. Fuj. Może o to chodziło - żeby zapewnić sobie ekstra szorowanie podczas zmywania niechcianej warstwy.
Bardziej kleiście i wodniście niż w TBS. |
Wątpliwa przyjemność. A ponieważ Sweet Secret to dziecko Farmony, na opakowaniu znów bajki o słodkich ucztach i wyjątkowych kosmetykach (słynne farmazony od Farmony :*). Pięknie powiedziane, jak na parafinę z cukrem. Fakt, że cena nieporównywalnie niższa od TBS-u (ok. 13 zł za 225 ml), ale dajcie spokój, uciekajcie!
"Zniewalająco słodki zapach". Oj, taki eufemizm przecież. |
Tyle w temacie czekolady. Przypominam jednakowoż, że najlepsza jest ta, która nadaje się do zjedzenia.
Całusy!
Słom
(A teraz wszyscy całują Simply, bo to ona pożyczyła mi laptopika, żebym mogła skończyć z tym postem).
Ja za cukrowymi zdzierakami to w ogóle nie przepadam, bo albo mi się to to rozpuszcza za szybko, albo, jak chcę się wyszorować na sucho, nie chce się trzymać skóry i stuka mi w brodziku przy próbie wmasowania :/
OdpowiedzUsuńAle mam bardzo, bardzo ładnie pachnący kawowy skrub Organique, dostałam na urodziny, bo to rzecz z kategorii "sama bym sobie nie kupiła". I on pachnie lodami kawowymi, więc wybaczam mu cukrowość ^^ Uda zostawia gładkie, więc lubię.
Całujemy Simply i Słomkę też.
Bo cukier jest zły i trzeba na niego uważać.
UsuńAle ten peeling... om nom.
Odcałowujemy!
Czekoladową serię z TBS ubóstwiam. Mam masło do ciała i żel pod prysznic, oba dziabane od czasu do czasu, od święta, nie częściej, bo najzwyczajniej mi ich szkoda.
OdpowiedzUsuńCzyli to nie tylko moja przypadłość i słabość zarazem. Tęsknię za czekoladowymi środami :( Gdybym miała wybierać produkt, który kupiłabym sobie sama z taką przesadzoną ceną, to raczej byłoby to masło właśnie.
UsuńChocomania była mi obca, ale... kupiłam balsam i odkryłam, że to jest identyczna nuta jak Neonatura Cocoon z YR. Dlatego nie było wyjścia, musiałam kupić :D
OdpowiedzUsuńMoże i sięgnę po scrub, kto wie? tym bardziej, że w UK ceny rozpieszczają także łap okazję :)
Chętnie bym złapała, spróbuję się rozejrzeć w wolnej chwili. Nigdy nie wąchałam Neonatury Cocoon z YR, ale chyba powinnam :D
UsuńOMG serio jak Neonatura? w mojej głowie Neonatura jest bardziej drapieżna niż czekolada :D
UsuńChocomanię znam ^^
miałam scrub który kochałam niewinną miłością <3 a teraz został mi żel pod prysznic który męczę i męczę i mam nadzieję że lada dzień się skończy.. jego zapach przypomina mi poranne czekanie na tramwaj w Szczecinie za czasów studenckich.. poranki w Szczecinie pachniały/pachną jak fabryka czekolady- słodem od którego mdli i boli głowa :D
a to automatycznie kojarzy mi się z piosenką "Landryn"
ojej.. chyba powinnam skończyć moje przemyślenia..
Proszę, proszę, jaki strumień świadomości. Coraz bardziej mnie intryguje ta Neonatura, a Szczecin... Szczecin to cała osobna historia.
UsuńKliknęłam na miniaturkę widząc coś, co mi tam wyglądało na czekoladową pychotkę - ciasto albo inny deser. Rozpaczliwą ochotę mam na coś takiego, a akurat w domu nie ma (choć było, ale... się zbyło), a tu eee... znowu kosmetyki... ;-)
OdpowiedzUsuńJa też pamiętam tekst o Anicie Roddick z podręcznika angielskiego i jej książkę, która była jedną z pierwszych przeczytanych po angielsku. szkoda, że nikt dalej nie pociągnął tej firmy w tym kierunku...
Przynajmniej nie tuczy :P Chociaż, o rany, też bym zjadła, bardzo bym zjadła. Dobrze, że teraz mam peanut butter jelly time :D
UsuńNie czytałam książki Anity, ale przemknęło mi przed oczami, że jej działalność wzbudzała wątpliwości i kontrowersje i nie do końca było tak różowo. Chociaż kto wie, może to tylko źli ludzie mówią.
Czekolady nie poznałam. Za to znam miód, wanilię i jakąś piernikową limitkę. Wszystkie zapachy miały w sobie coś fajnego (choć miód miodem nie był). Czekolada... No niby lubię, więc może się połakomię :D
OdpowiedzUsuńTo też nie jest czysty, czekoladowy zapach, ale też nie jest czekoladopodobny. Stri mówi, że to mazurek, ja mówię, że zawrót głowy. Powąchać zawsze możesz za darmo :D
UsuńNo chyba się sztachnę jak następnym razem zajdę do Galerii.
UsuńWeź też sztacha za mnie :D
UsuńDzisiaj pożegnałam się z czekoladowo-pistacjowym masłem Farmony, którego zapach doprowadzał mnie do mdłości... Na szczęście mazidło nie przypominało klejucha. Na pewno nie skuszę się na scrub, ponieważ od pewnego czasu unikam peelingów z parafiną. Usuwanie lepkiej powłoki nie należy do przyjemności...
OdpowiedzUsuńWspółczuję, bardzo współczuję. Grunt, że to już za Tobą.
UsuńOj lubię tą czekoladową serię z TBS:)
OdpowiedzUsuńNo to piąteczka! :D
Usuńhm, widziałam w superdrug peeling palmer's. może jego zapach przypadłby Ci do gustu?
OdpowiedzUsuńTrzeba by to sprawdzić, ale obawiam się, że zapach TBS jest dość niepowtarzalny.
UsuńCudowna recenzja, masz naprawdę świetny styl pisania :D Kosmetyki TBS wyglądają bardzo zachęcająco, ale chyba nigdy nie zrozumiem, skąd o ni biorą te przerażające ceny.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Gabrielle :) Wydaje mi się, że nie dostosowali cen do rynku, tylko do zasady "droższe=lepsze".
UsuńŚwietnie się Ciebie czyta :)
OdpowiedzUsuńJa jedzeniowych zapachów nie toleruję, możliwe, że jest to związana z jakąś traumą po ulepkowym zapachu ;) Preferuję owocowe, więc po ten TBS bym nie sięgnęła, po Farmonę też nie, bo parafina się nie lubi z moją skórą ;)
Ostatnio peelingi robię sama, a w opcji na leniuszka używam peelingu maski z Tołpy i fenomenalnego scrubu z Equilibrii :)
Dziękuję :)
UsuńZnam takie osoby, które nie lubią spożywczych aromatów w kosmetykach i potrafię to zrozumieć - nie każdy ma ochotę smarować się z jedzeniem. :D
Fenomenalny powiadasz? Trzeba sprawdzić :)
jezu jak to cudownie wygląda, jak czekoladowy muusss, tylko zjeść! ale mi narobiłaś ochoty ale z samego rana nie będę wtryniać czekolady :D
OdpowiedzUsuńUps :] Om nom.
Usuńfarmazony od Farmony - hahaha :D
OdpowiedzUsuńna miniaturze ten scrub wygląda jak babka czekoladowa a czekoladę lubimy, oj lubimy ;)
Uwierz mi, że na żywo też wygląda obłędnie. A do tego, kurde, pachnie.
UsuńMyślałam, że Słom prezentuje nam filiżankę kawy z czekoladową pianą rzutem z góry, a tu - nie.
OdpowiedzUsuńOni na angielskim przerabiali wywiad z założycielką TBS, a my niee ;_;
Nie lubię zapachów, które zmieniają się w kontakcie ze skórą. Nawet na korzyść.
:*
Ja i kawa? Wykluczone!
UsuńNoooo helooooł, to co wyście przerabiali jak nie wywiad z założycielką TBS?
O, brrr, śmierdziel z Farmony! Nie wiem, jak coś o tak obrzydliwym zapachu mogło opuścić taśmę produkcyjną.
OdpowiedzUsuńTak po prostu... zjechało. ;D
UsuńGdybym tylko wiedziała... to jak Rejtan zasłoniłabym taśmę, byle tylko ten badziew nie zjechał! :D
UsuńWyobraźnia mi pracuje... :D
Usuńzjadłabym, na pierwszym zdjęciu myślałam, że jest tam pyszny suflet
OdpowiedzUsuńGdyby to było jadalne, to na pewno by ze mną tak długo nie wytrzymało...
UsuńJa z kolei myślałam, że to na pierwszym zdjęciu, to czekoladowe ciasto z mikrofalówki ;)))
OdpowiedzUsuńJa też ;(
Usuń